Poniższy wpis różni się nieco od moich poprzednich. Podczas przygotowań do wyjazdu znalazłem wyjątkowo mało informacji w polskim Internecie na temat Piz Badile. Mam nadzieję, że to sprawozdanie ułatwi wyjazd kolejnym wspinaczom.
Dojazd
Lądujemy na lotnisku w Bergamo. Stąd autobusem miejskim, odjeżdżającym spod drzwi wejściowych możemy w 15 minut dojechać do Dworca, lub dalej do Centrum. Kupując bilet pamiętajcie, że za duży bagaż trzeba zapłacić jak za dodatkową osobę. Chociaż kontrolerów nie spotkałem, lepiej zrobić to dla spokoju ducha.
Z Dworca do Lecco kursują pociągi podmiejskie (nowoczesne i klimatyzowane). Pociąg oznaczony jest R7 i jedzie około 40 minut. Sama miejscowość jest popularnym miejscem wypoczynkowym, więc w weekendy spodziewajcie się sporych tłumów.
W Lecco przesiadka na pociąg RE8, którego przystankiem końcowym jest Tirano. Chociaż docelowo powinienem wysiąść w Morbegno, koledzy zgarniają mnie z Colico. Stamtąd samochodem ruszamy na Camping „Lo Scoiattolo”. Pod sam camping (i dalej do Bagni di Masino) kursują autobusy jednak w praktyce własny transport dalej największy komfort. Ostatnia miejscowość w dolinie to San Martino, znajdziemy w niej mały sklepik (dość drogo) i kilka knajpeczek, w tym pizzerię dla… wspinaczy (sam nie jadłem ale Kamil z Dominikiem twierdzili, że za 8 euro zjemy naprawdę dobrą pizzę). Jeśli planujemy dłuższy pobyt to zdecydowanie warto wcześniej zrobić kilkudniowe zakupy.
Spanie
Sam camping, oferuje dużo miejsca na namioty, dwa kamienne grille oraz wodę w kranie w temperaturze potokowej. Miłośnicy ciepłej kąpieli muszą liczyć się z wydatkiem 2 euro za 5 minut prysznica.
Uwaga – papier toaletowy we własnym zakresie ! Ładowanie telefonów w ubikacjach (po jednym gniazdku w męskiej i damskiej, więc kto pierwszy ten lepszy). Właścicielka jest bardzo miłą osobą, dobrze mówiącą po angielsku, jeśli planujecie spać „w górze” poinformujcie Ją o tym – nam policzyła wtedy tylko za rozbite namioty i jedno auto. U Niej dostępne są też przewodniki po okolicy ( „Nicht als Granit” – po niemiecku i kilka po włosku), co prawda nie są pierwszej młodości ale na znalezienie paru klasyków wystarczy.
Od campingu do Bagni di Masino, gdzie startują szlaki, jest ok. 10 minut jazdy autem. Po drodze mijamy kilka zatoczek oznaczonych jako „Libera”, czyli bezpłatne. Ostatni, najwyższy parking zlokalizowany w pobliżu zamkniętego hotelu teoretycznie jest płatny. Jednak nigdzie ma parkomatów, nie widzieliśmy też żeby ktokolwiek miał bilet za szybą.
Wspinanie
Dolina Val Masino i Jej boczne odgałęzienia słyną z fantastycznego granitu.
Na dni z niepewną pogodą idealnym spotem jest Sasso dei Ciclopi (jakieś 15 minut jazdy od campingu). Centralnym punktem tego miejsca jest ogromna wanta, dookoła której wytyczone są drogi sportowe. Znajdziemy tam różne trudność- od dróg pokonywanych z zawiązanymi rękoma, po takie gdzie gęsto będziemy wzywać włoskie zakręty. Drogi są dobrze obite, topo warto mieć ze sobą ale są też tabliczki informujące z czym mamy doczynienia. Ciekawostką jest klikunastometrowa rysa, wyceniana na 6a+, do pokonania w całości na własnej (na szczycie stanowisko, do którego dojście wymaga przewspinania przyjemnego 5c). Ilość friendów potrzebna na jej pokonanie jest wprost proporcjonalna do naszej psychy- im mocniejsza tym mniej friendów ;). Siadają raczej te z kategorii większych ( DMM od 2 w górę). Jeśli już poczujecie się pewnie to niemalże równolegle biegnie druga ryska wyceniona na 6b…
Oprócz tego miejsca jest jeszcze kupę mniejszych lub większych skałek. Wszystkie zaznaczone w przewodnikach.
Kiedy pogoda staje się stabilniejsza (wszak region słynie z gwałtownych załamań pogody i burze śnieżne w środku lata nie są czymś niezwykłym), pora ruszyć wyżej. Ogrom gór zmusił nas do ograniczenia działania w lewym odgałęzieniu Val Masino, za którego centralny punkt można uznać schronisko Gianetti.
Podejście pod schronisko z plecakiem wspinaczkowym zajmuje ok. 2,5h z Bagni di Masino. Droga wije się wśród większych i mniejszych strumyków i widokowo jest bardzo ładna. Po drodze spotkać można parę koleb i polanek idealnych na „awaryjny” biwak ;).
Za pierwszy cel wspinaczkowy obejmujemy górującą nad schroniskiem Dente Della Vecchia (2913 m n.p.m). Wizualnie góra przypomina naszego tatrzańskiego Mnicha, i tak też zaczynamy ją nazywać. Na szczyt wytyczono kilka dróg o trudnościach od 5c w górę. My wybraliśmy właśnie ten najprostszy wariant. Droga oferowała ciekawe wspinanie najpierw zacięciem, podobnym do tego z drogi Motyki na Zamarłej Turni, następnie kominkiem z niebanalnymi ruchami, by na końcu zaserwować tarciową płytę broniącą dostępu do Piku. Droga wyposażona jest w stanowiska z plakietek (uwaga, warto mieć klucz 13 bo zdarzyło mi się parę dokręcić palcami), oraz kilka stałych punktów po drodze. Obicie jest dość gęste ale nie należy do sportowych i obowiązkowo należy mieć przynajmniej zestaw średnich i małych friendów. Zjazd linią podejścia, warto podzielić na 3 (przy linie 60m), by uniknąć prusikowania po zablokowanej linie (Krzysiek, Klimek- z tego miejsca serdecznie pozdrawiam 😉 ).
Drugą zrobioną przez nas drogą było wyjście Na Punta Enrichetta (2869m n.p.m). Góra charakteryzuje się ciekawą połogą płytą, na której wytyczone jest kilka dróg. Wszystkie są dobrze obite ale krótkie. Znaleźć za to możemy na nich rewelacyjne tarcie i dość ograniczoną ilość chwytów na ręcę. Wspinanie urokliwe, raczej rzadko spotykane w Tatrach. Na wszystkie drogi wystarczy komplet ok.12 ekspresów. My decydujemy się wydłużyć wspinanie aż na sam szczyt. Teren powyżej ostatniego stanowiska wyceniany na 6a okazał się… przejściem szerokim tarasem bez trudności. Prawdopodobnie droga wspinaczkowa obchodzi bokiem łatwy teren, ciężko stwierdzić my parliśmy już do przodu. Wyciąg wyprowadzający nas na szczyt prowadzi przez crux wyceniony na 6a+. Wycena adekwatna, ruchy niebanalne i pozostaje podziękować właścicielowi plakietki, wbitej w połowie trudności, która zdecydowanie wzmacnia psychę.
Zjazd ze szczytu nie jest oczywisty, należy po wyjściu kierować się na drugi koniec płyty. Tam zjazd z wiązki taśm i repsznurów, my dołożyliśmy jednego repa, ale taśma służąca za główny punkt prosi się o wymianę.
Motywem przewodnim trzeciego aktu symfonii wspinania były kaprysy pogody. To właśnie niepewność, przepleciona nocnymi burzami i opadami skłoniła nas do rezygnacji z głównego celu wyjazdu. Droga Nordkante na Piz Badille należy do jednej z najpiękniejszych dróg północną ścianą w Alpach. Trudności wahają się między III+ a IV, pokonywane przewyższenie to ok. 1000 m. Niestety region Piz Badile słynie z gwałtownych zmian i załamań pogody. Średnie prognozy (nie trafione jak się później okazało) skutecznie zniechęciły nas do podjęcia próby na Nordkante. Zamiast tego wyszliśmy na szczyt od strony włoskiej drogą normalną (III – trudności). Drogę pokonaliśmy w większości na lotnej, problemy sprawił nam początkowy fragment (mokry po nocnym deszczu) i … orientacja w terenie.
Kilkakrotnie pakowaliśmy się w parchate tereny przez ciśnięcie w stylu „gdzie puszcza”. Tymczasem droga wiedzie długim, eksponowanym trawersem wprowadzającym do kominka. Nim wychodzimy w partie podszczytowe, skąd bez większych problemów na szczyt. Do asekuracji wystarczy zestaw friendów. Dla kolejnych zdobywców rada- rozglądajcie się zamiast iść ślepo w górę.
Na szczycie Piz Badile znajduje się awaryjny schron, na moje oko 8 osób byłoby w stanie tam przeczekać dupówę. Zjazd ze szczytu wykonujemy podążając za czerwonymi strzałkami (już nieco wyblakniętymi przez czas). Stanowiska to, w większości pojedyncze kolucha. W dół droga okazuje się logiczniejsza niż w górę, trochę zjazdów i trochę przejść w eksponowanym terenie.
Po wspinaniu zostaje tylko napić się dobrego, włoskiego wina, podziwiając okoliczne widoki.
PODSUMOWANIE
Region przedstawia ogromne możliwości wspinaczkowe. Zarówno dla fanów sportowego wspinania, jak i dla tych wolących „cisnąć na własnej”. Dzikość dolin, ilość dróg i relatywnie mała ilość wspinaczy wpisuje Val Masino na listę miejsc „must see”.
Klimek, Krzysiek, Kamil, Dominik – dzięki za wspólny wyjazd.
Z Baciarskim pozdrowieniem
/Chory