Maria W. SBB, Paweł Chrobak ST
5 czerwiec 2022. Dwójkowa akcja na dobry początek sezonu. Trzeba się rozruszać. Dokładnie tydzień wcześniej nasi zakopiańscy przyjaciele oszczędzili nasze ceprowskie głowy na góralskim weselu i dokładnie „dzień po” zaporęczowaliśmy sobie Śnieżną. W Litworowej Sylwia użyczyła nam swoich lin, za co bardzo dziękujemy. W zasadzie nie pozostało nam nic innego, jak zrobić trawers z Wielkiej Litworowej do Śnieżnej. Relacje sprzed trzech dni nie napawały optymizmem. Podobno dużo wody, w Szczelinie Agonii wodospad, Laguna tonie… Ale skoro autorzy relacji przeszli, to dlaczego my nie! Decydujemy się na eksperyment – pod kombinezony ubieramy 3 mm pianki do nurkowania. Opinie na ten temat w środowisku są jak zwykle podzielone. Decydujemy się przetestować to na własnej skórze. Może w przypadku wyjścia do jaskini nie zabrzmi to najlepiej, ale nasza akcja ma drugie dno. Pomysł narodził się w grudniu ubiegłego roku, kiedy robiliśmy system Wielkiej Śnieżnej z przewyższeniem w Litworce. Napotkaliśmy, enigmatycznie mówiąc, dość sporą ilość śmieci i już wtedy postanowiliśmy, że wrócimy tu specjalnie, żeby je pozbierać.
Rankiem sprawnie i na lekko docieramy pod otwór Śnieżnej. Przebieramy się, deponujemy rzeczy i w pełnej krasie jaskiniowego szpeju wędrujemy do otworu Litworki. Zaczyna grzać słońce, w pełnym rynsztunku nie jest lekko. Jeszcze nie ma turystów na szlaku, więc nie wzbudzamy niezdrowej sensacji. Docieramy do otworu i jedziemy na dół, chwila – moment i jesteśmy pod Płytowcem. Przed nami nasze ulubione Partie Zakopiańskie. Tradycji stało się zadość i tracimy pół godziny na szukanie drogi. To powoli przestaje być śmieszne, może tym razem zapamiętamy sobie tę drogę raz na zawsze!
Następny Płytowiec, trochę kluczenia i jedziemy Maglem, Elektromaglem i docieramy do Szczeliny Agonii.
Woda niby się leje, ale dramatu nie ma. Rzucamy się do Laguny. Poziom żeglowności zdecydowanie wyższy niż w grudniu, ale bez problemu można oddychać, więc nie jest źle. Pianki przyjmują wodę, nie ma szoku termicznego, jest naprawdę sympatycznie. Ciasnoty jakby łaskawsze, zaciski puszczają, humory dopisują. W szybkim, jak na nas, tempie docieramy do Nowego Biwaku. To dzisiaj nasz śmieciowy cel. Biwak jest w opłakanym stanie. Słynny „telewizor” jakby wyświetlał film w zwolnionym tempie. Znawcy tematu twierdzą, że obraz się zmienia. Wszędzie walają się śmieci. Ktoś kiedyś wpadł na szatański pomysł i zaimprowizował ściany z NRC-tów, które przykleił do skały pianką budowlaną. Nie wiem jak długo to działało, ale obecnie wygląda to, jak opuszczona baza na Marsie po przejściu huraganu. NRC-ty i pianka musi poczekać na większą ekipę. Potrzebne będą narzędzia do oczyszczenia skał oraz dobry pomysł na stworzenie nowych, stałych punktów cieplnych bez ingerencji w ściany. Takie punkty są tu naprawdę potrzebne. Mamy tylko jeden worek transportowy. Zbieramy co wpadnie w ręce: kawałki pianki, starą zardzewiałą konserwę, czerwoną kolanówkę, kilka plastikowych butelek. Wszystko wygląda na bardzo stare. Jest łyżka, długopisy i flamaster, zakrętki, woreczki z bliżej nieokreśloną, maziowatą substancją w środku (nawet nie chcę myśleć co to może być). Kilkanaście starych śrub i dwie zabytkowe plakietki, spawany ring, bardzo ciekawy klucz oczkowy – te przedmioty trafią do muzeum.
Do wora już nic więcej nie wejdzie. Przeglądamy resztę. Najgorzej transportowo wyglądają dwa worki foliowe wypełnione białym proszkiem. Prawdopodobnie jest to zużyty karbid. Taki jeden wór jeszcze napotkamy po drodze w Krokodylu. W korytarzu przed biwakiem znajdujemy zakręcone duże pety z płynną zawartością śmierdzącą okrutnie. Zawartość jednego z nich ma żółta barwę. Obok leży olbrzymi, jak na jaskinię, nóż. Nieco dalej jakieś rozlatujące się etui z przeźroczystymi fiolkami wypełnionymi proszkiem. Napis na etykiecie niestety jest nieczytelny. W pobliżu dostrzegamy bardzo dziwny cylindryczny pojemnik, jakby ze skaju. Jeden koniec jest otwarty, albo wybrakowany, a na drugim znajduje się ruchome denko z małym otworkiem. To wszystko wymaga bardzo ostrożnego i uważnego transportu. Potrzebne będą zamykane, najlepiej hermetyczne, pojemniki; do ciągu głównego jeszcze kawał drogi i bardzo ciasno, a my chcielibyśmy to przecież bezpiecznie wynieść. Musimy iść dalej. Po drodze zaglądamy do tzw. Kimy, tu może jest trochę lepiej, ale ślady na matach świadczą, że stała lub płynęła tędy woda. Droga upływa nam bardzo szybko, mały wór ze śmieciami nie blokuje się zbytnio. Do ciągu głównego Śnieżnej docieramy po 5 godzinach od wejścia do Litworki. Odliczając od tego czas na Zakopiańskie, sprzątanie i wstępną inwentaryzację, to zupełnie przyzwoicie. Pojawia się nadzieja na resztki słońca przy wyjściu, ale staje się coś dziwnego – oboje opadamy z sił, jak biegające króliczki z reklamy znanych, markowych baterii. Wyraźnie zwalniamy tempo, droga pod górę ciągnie się niemiłosiernie. Jest wreszcie wodociąg, teraz powinno być łatwiej, ale nie jest – deporęcz jaskini pozbawia nas resztek energii. Nie mam pojęcia co się stało, może to pianki nas „wyssały”, a może kondycja jeszcze nie ta. Wychodzimy już po zmroku. Dojadamy resztki słodyczy i lecimy na dół. Do domu daleko. Tym razem nie popełniamy błędu i w drodze powrotnej decydujemy się na krótką, regeneracyjną drzemkę w samochodzie. Zaśnięcie za kierownicą po poprzedniej akcji, nie okupione większymi stratami, prawdopodobnie wyczerpało nasz limit szczęścia. Już wiemy, że po powrocie czeka nas prysznic i trzeba będzie iść prosto do pracy.
W zasadzie na tym można by zakończyć relację. Pozostaje tylko kwestia śmieci. Sięgam do Googla – reklamówka potrzebuje 400 lat, żeby odejść w niebyt, papierki po cukierkach 450 lat, tworzywa sztuczne szeroko pojęte od 100 do 1000 lat. Co to oznacza dla jaskini?… Nic. Ona była przed nami i będzie długo po nas. Poradzi sobie, jak nas zabraknie. Przykre jest jedynie to, że przeminiemy szybciej niż nasze śmieci. Jesteśmy wybrani spośród wybranych, promil populacji któremu jest dane oglądać ten podziemny cudowny spektakl. Musimy o niego dbać, to świadectwo naszej kultury. Aby dostąpić zaszczytu zejścia do jaskini przechodzimy wielomiesięczne szkolenie, zdajemy trudne egzaminy, drogi które pokonujemy okupione są trudem, a czasem najwyższą ceną naszych poprzedników. Temat był zbyt długo przemilczany, o tym się po prostu nie mówiło. Pora o tym głośno powiedzieć, że w naszej świadomości powinna zajść przemiana. To nic trudnego, jest nas bardzo niewielu i chcemy o sobie mówić z dumą – Grotołazi. Wprowadźmy Etykę do programu szkolenia, niech będzie tak samo ważna, jak wycieczka z pracownikiem parku i zajęcia z autoratownictwa. Chcę bardzo jasno powiedzieć: nikogo nie oceniam, chylę czoła przed wszystkimi pionierami taternictwa jaskiniowego, wielu z nich znam osobiście i bardzo szanuję. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że takich ludzi jak oni już nie ma i nie będzie. Oni odkryli dla nas jaskinie, wypracowali techniki ich pokonywania do tego stopnia, że teraz „byle gówniorz” po kursie (czyli ja) działa bezpiecznie w Wielkiej Śnieżnej, robi „system”, „trawers”, „dno” i co tylko mu do głowy wpadnie.
Wzywam wszystkich kolegów do Wielkiego Sprzątania Wielkiej Śnieżnej i nie tylko!
Jesteśmy to winni naszym poprzednikom i następcom, jesteśmy to winni jaskiniom.