26 sierpnia, wakacyjny dzień jak każdy inny, nie zapowiadał się szczególnie. Spędzałem go w pracy, jako ratownik na basenie. Pogrążony w myślach spoglądałem na taflę wody, kiedy z odrętwienia wyrwał mnie dźwięk wiadomości  na messengerze. Odczytałem ją i poczułem, jak w moich oczach, niczym u postaci z kreskówek, pojawiają się gwiazdki!  Dowiedziałem się, że Ania, moja znajoma z Katowickiego Klubu Speleologicznego organizuje wyjazd klubowy do Słowenii i zaprasza mnie do wzięcia w nim udziału.  Głównym celem wyjazdu miała być Jaskinia Kacna Jama o ogromnej studni zlotowej o głębokości prawie 280 metrów, ale również wiele innych mniejszych jaskiń. Z uśmiechem na twarzy pomyślałem, że nic nie stoi na przeszkodzie –  jest koniec miesiąca i mogę dowolnie rozpisać sobie dni pracy. Szybka kalkulacja, rozpisałem grafik i wysłałem więc szefowi dyspozycje na wrzesień, by już po chwili dowiedzieć się, że dostałem na tą okazję urlop! Niezwłocznie odpisałem  Ani że dołączam do ekipy i w tym momencie rozpoczęła się moja wakacyjna speleoprzygoda w Słowenii!

 04 września, o godzinie 5:30 wyruszyliśmy wypożyczonym busem do Słowenii, po drodze przejeżdżając przez Czechy i Austrię. W skład naszej ekipy wchodzili grotołazi z KKS – Ania, Marcin, Darek, Darek M., Tomek, Bartek oraz Szymon, a także Marcin z Rzeszowa, niezrzeszony obecnie w żadnym klubie. Dojechać na miejsce miała 4 osobowa ekipa z KKTJ, Magda, Joanna, Tomasz oraz Stanisław. Po przyjeździe na miejsce i rozgoszczeniu się na Speleo Campie leżącym w miejscowości Laze (gmina Logatec) od razu padł pomysł, by odwiedzić znajdującą się w niedalekiej odległości Vranją Jamę. Jaskinia ta słynie z ogromnego, wysokiego na 40 metrów i szerokiego na 35 metrów otworu wejściowego. Szybkie przepakowanko i wyruszyliśmy. Po około 20 minutach minęliśmy już dwa otwory innych jaskiń, których w promieniu 4 km było kilkaset!  Kilka minut później naszym oczom ukazał się ogromny otwór Vranjej Jamy.

Byłem pod wrażeniem ogromu tej że dziury, wyglądała niczym kadr z filmu Jurassic World! Jednak pomimo ogromnego otworu, wnętrze jaskini  ma jedynie około 350 metrów długości oraz 90 metrów głębokości, co czyni ją idealną na rozruch po kilkugodzinnej podróży autem. Po wejściu w głębsze partie moim oczom ukazała się piękna szata naciekowa, zupełnie niepodobna do żadnej, którą do tej pory widziałem. Przeszliśmy przez salę naciekową i minęliśmy obszerny ubezpieczony metalowymi prętami główny ciąg, by w końcu po pokonaniu niezbyt ciasnego przełazu wyjść południowym otworem na powierzchnię. W jaskiniach na Słowenii temperatura waha się między 10 a 12 stopniami Celsjusza, więc po wyjściu na powierzchnię  temperatura otoczenia była tylko 6 stopni wyższa. Po tym zdumiewającym wstępie, wróciliśmy do obozu by wyspać się przed jutrzejszą zaplanowaną wcześniej jaskinią zwaną Logarcek, pierwszym sprzętowym wyjściem tego wyjazdu.

Kolejnego dnia pobudka o godzinie 7 rano. Po pierwszej nocy pobytu, głodni wrażeń i ciekawi co przyniesie kolejny dzień pochłaniamy śniadanie i popijamy kawę, z ożywieniem dyskutując na temat czekających nas atrakcji. Jeszcze pozostaje spakować sprzęt, kombinezon i wyruszamy! Jaskinia znajduje się w odległości około 20 minut pieszo od naszego obozu. Po sprawnym odnalezieniu studni wlotowej, szybkim przygotowaniu i sprawdzeniu sprzętu oraz przebraniu się rozpoczynamy akcje zjazdem do 40 metrowej studni zlotowej. W udziale przypada mi przyjemność jej zaporęczowania. Już po pierwszym zjeździe byłem pod ogromnym wrażeniem ilości nacieków, które ukazały się naszym oczom. Szata była niezwykle bogata, wszędzie, gdzie nie spojrzeć, otaczały nas stalaktyty, stalagmity i wszelkiego rodzaju inne formacje jaskiniowe, obfitujące w niezwykłe kształty i tekstury. Kilka sekund kontemplacji i zachwytu i czas ruszać dalej w głąb jaskini!

Na pierwszy ogień poszedł orograficznie prawy ciąg, który był bardzo obszerny. Przechodziliśmy przez ogromne kilkudziesięciometrowej wysokości i szerokości sale, często z jeziorkami marmitowymi na dnie. Po ich pokonaniu natrafiliśmy na serię jeziorek, każde o głębokości około 2 metrów. Idąc z tyłu usłyszałem głos kogoś z ekipy: „Patrzcie – Proteus!”. Mowa o Odmieńcu jaskiniowym (z łac. Proteus anguinus), ślepym płazie ogoniastym, będącym endemitem podziemnych wód jaskiniowych, których sporo można było spotkać w tych jeziorkach. Byłem podekscytowany mogąc zobaczyć to stworzenie na własne oczy!

Następnie udaliśmy się w przeciwną stronę, do lewego ciągu jaskini. Jego początkowe partie były obficie pokryte mlekiem wapiennym i oczywiście bogate w stalaktyty. Po pokonaniu długiego na około 50 m trawersu nad studnią dotarliśmy do odcinka wysychających jeziorek. Niestety przez głęboką po pas warstwę błota musieliśmy zawrócić. Pozostało nam pokonanie do góry dwóch studzienek i byliśmy na powierzchni. Szybkie przebieranie i powrót do obozu. Niestety moje prawe, kontuzjowane w zimie kolano odezwało się po dwóch dniach aktywności dość intensywnym bólem, więc stwierdziłem, że kolejny dzień poświęcę na rest nad Adriatykiem i zwiedzanie miasta Piran. Podzieliliśmy się na pół, ja z ekipą z KKTJ pojechaliśmy się regenerować, a reszta poszła dalej zdobywać jaskinie. Nowe siły były tym bardziej potrzebne, że na kolejny dzień była zaplanowana tak bardzo oczekiwana przez wszystkich potężna Kacna Jama.

Po śniadaniu i spakowaniu samochodu trzeba było pojechać około 40 kilometrów na północny wschód od naszego obozu. Od miejsca zaparkowania pojazdu czekał nas zawrotnie długi, aż 4 minutowy marsz pod otwór. Wkrótce moim oczom ukazała się ogromna, pionowa dziura w ziemi.

Jaskinia była już zaporęczowana przez naszego kolegę z KKTJ Stanisława (pierwsza ekipa dotarła na miejsce przed nami), za co bardzo dziękujemy! Po ubraniu kombinezonów przyszła pora, aby zanurzyć się w czeluść. Ze względu na kontuzję zjeżdżałem jako ostatni. Do czasu zjazdu moje spojrzenie niczym zahipnotyzowane, utkwione było w roztaczającej się pode mną, wydającej się nieskończoną, głębi jaskini. Nie byłem w stanie pojąć jej ogromu, w głowie kołowała mi myśl, że przecież w tej zlotówce Wielka Studnia z Jaskini Śnieżnej zmieściła by się co najmniej 3 razy! Kiedy usłyszałem z pieczary: „Misiek lina wolna!”, zapiąłem przyrządy, posprawdzałem karabinki i zacząłem zjazd. Celowo robiłem to powoli bez pośpiechu, celebrując ten wyjątkowy moment i podziwiając otoczenie. Początkowe partie studni były bujnie porośnięte roślinnością. Prawdziwy zjazd zaczynał się za drugą przepinką, za którą w dzwonie do pokonania rozciągało się około 80 metrów bez kontaktu ze ścianą.

Dojechałem do kolejnej przepinki i dostrzegłem kolejny zjazd, którego długość była porównywalna do poprzedniego, z tym że poniżej widoczne były jeszcze 3 przepinki… „Kryste Panie, jakie to ogromne!” – pomyślałem. Wisząc kilkanaście minut nad przepaścią, odrętwiały z podziwu, podjąłem decyzję o przerwaniu akcji w tym miejscu w obawie o kolano. Poinformowałem Anię o mojej decyzji i zawróciłem. Około godzina pompowania w górę i dotarłem nad studnię. Miałem dużo czasu, więc poszedłem na spacer po  lesie otaczającym jaskinię. Jakiś czas później wszyscy wyszli z jamy i pojechaliśmy do obozu. Na szczęście dużo mnie nie ominęło, gdyż planowane partie były zalane wodą i ekipa nie dotarła do końca jaskini. Kolejne dni były już bardziej rekreacyjne. Odwiedziliśmy w totalnym deszczu jaskinię o nazwie Najdena. Była to krótka jaskinia o ukształtowaniu pionowym, mimo jej niewielkich rozmiarów zaskakująca charakterystyczną dla jaskiń tego obszaru, szatą naciekową.

Kolejnego dnia po ponownym rozdzieleniu ekip, część wybrała się  do Jaskini Jama na Meji, pozostali, w tym ja, poszliśmy zwiedzić turystyczną Skocjanską Jamę. Ze zniżką dla grotołazów jedyne 10 euro! Wejście było planowane w samo południe. Mieliśmy zatem godzinę czasu na kawę i odwiedzenie mini muzeum eksploracji krasu Słowenii. Przyznam, że byłem sceptycznie nastawiony do wydawania euro na turystyczne dziury, ale okazało się, że było warto! Potężne, pokryte mlekiem wapiennym sale, bogate w kilkunastometrowej wysokości stalaktyty i  stalagmity, duże podziemne jeziora, perły jaskiniowe oraz (co zrobiło na mnie największe wrażenie) największy w Europie podziemny kanion wysoki na 200 metrów,  na dnie którego płynęła podziemna rzeka o nazwie Reka. To wszystko zdecydowanie było warte zobaczenia. Bez względu na to, czy się jest grotołazem czy nie i z jaskiniami nie ma się wiele wspólnego, gorąco polecam odwiedzić Szkocjańskie Jaskinie.

Na zakończenie wyjazdu padł pomysł, aby odwiedzić znajdujące się w pobliskim parku krajobrazowym Jaskinie Zelskie, charakteryzujące się wodnym krajobrazem. Na miejscu mieliśmy okazję zobaczyć skalny most, jakby wyjęty z filmu Avatar.  Kolejno czekał nas 80-metrowy zjazd, który rozpoczynał system Jaskiń Zelskich. Ku naszemu rozczarowaniu, okazało się, że ze względu na wysoki poziom wody dalsze partie są niedostępne.  Mimo to już sam krajobraz  otaczający system był wart odwiedzenia tego miejsca. Szczególnie zapadł mi w pamięć jar doliny, który przypominał krajobraz z innej planety.

Pozostało już tylko przygotowanie się do powrotu. Poczułem gorycz i smutek, uczucia tak charakterystyczne dla chwil, w których uświadamiamy sobie, że coś niezwykłego dobiega końca. Trzeba było powoli wracać do szarej codzienności, jednak z solidną dawką wysyconych silnymi emocjami i zapierającymi dech w piersi wspomnieniami.

Dziękuję Katowickiemu Klubowi Speleologicznemu za zaproszenie, możliwość udziału w tak ciekawym wyjeździe, towarzystwo najwyższej klasy i… po prostu za mega fajne wakacje.

Słoweński Kras zaskoczył mnie swoim pięknem i przyrodniczą różnorodnością. Na pewno tam kiedyś wrócę, by zobaczyć jeszcze więcej cudów natury, jakie oferuje Słowenia!

Michał Misiek Różański

korekta: Maria Chorążewska, Paweł Chrobak

Zdjęcia autorstwa członków wyprawy.