Gwiezdne Wojny epizod „Połączone siły” – 17 września 2023

W moim powierzchownym górskim życiu zawodowym brakuje czasu na realizowanie własnych „małych marzeń” i zaglądanie chociażby sporadycznie do Podziemia. Nie licząc turystycznych jaskiń w Europie w ramach pracy przewodnickiej. Ale to nie to samo! Brakuje mi… no właśnie czego?

Emocji! Zastanawiam się, czy można zapomnieć wyuczone i wielokrotnie powtarzane na kursie ruchy i manewry sprzętowe? Czy można po ponad roku wrócić bez problemu do taternictwa jaskiniowego? Nie da się i… da się! Techniki jaskiniowe przesiąkają do krwi. Tego się nie zapomina.

I trzeba mieć szczęście do ludzi. Nasza kursowa grupa działa prężnie w tatrzańskich jaskiniach i ma mnóstwo fantastycznych pomysłów. Jednym z nich jest projekt robienia trawersu – słynnego klasyka Nad Kotliny – Wielka Śnieżna, bo wszyscy mają świeczki w oczach na myśl o zjeździe „Setką” – studnią w Nad Kotlinach. Nawet nie przypuszczałam, że uda mi się dołączyć na jakimkolwiek etapie do tego przedsięwzięcia. Sama Wielka Studnia mi wystarczy. To się dzieje. Wylot Doliny Małej Łąki, niedziela 6h45, dwie ekipy: Nad Kotliny (Sylwia, Ania, Andrej) i Wielka Śnieżna (Paweł, Artur, Michał i ja). Ruszamy…

Naszym wspólnym celem jest spotkanie na dnie Setki (Nad Kotliny) i wyjście Jaskinią Śnieżną.

Wtajemniczeni wiedzą o co chodzi, a niewtajemniczonych zapraszany na kurs (to jest lokowanie produktu).

Pogoda i humory nam dopisują – to jest najważniejsze i to jest cecha naszej grupy (choćby pogoda była nie najlepsza, nam to nie przeszkadza). W powietrzu czuć babie lato, zapach wilgoci i przekwitających ziołorośli. W oddali słychać i widać przechadzające się łanie. Po 2 godzinach docieramy pod otwór Jaskini Śnieżnej, przebieramy się i zaczynamy przekomarzać, która ekipa szybciej dotrze na miejsce spotkania. Choć doskonale wiemy, że to żaden maraton i tu nie ma żartów. Bezpieczeństwo na każdym etapie jest najważniejsze. My ze Śnieżnej mamy łatwiej – startujemy spod otworu (1700 m.n.p.m,). Ekipa z Nad Kotlin ma jeszcze trochę podejścia do otworu jaskini (1876 m.np.m.) zanim zacznie właściwą akcję jaskiniową.

Kierownik Paweł poręczuje Wielką Śnieżną. Wychodzi mu to najsprawniej i ma największe doświadczenie. Ja mogę co najwyżej… heklować 😉 Tymczasem w Nad Kotlinach akcja przebiega sprawnie, bo i grotołazi są doskonale do niej przygotowani. Począwszy od… wełnianej bielizny po nowe rolki specjalnie na zjazd ” Setką”. I zgodnie z zasadą, że nie ważne jak było, ważne jak się to potem opowie, musimy wierzyć Ani Lukaszczyk, która właśnie nabawia się zakwasów w rękach, bo… zjeżdża na półbloku. Wzięła dosłownie ostrzeżenia, że od polowy pójdzie szwungiem, tylko nie wzięła pod uwagę swojej wagi – lekkiej piórkowej!

Mamy z Anią wspólny mianownik – poczucie ogromnej przestrzeni. Każda swojej.

Dziwne jest uczucie wejścia do jaskini bez instruktora, zupełnie na spokojnie, bez pośpiechu, dla przyjemności. Kiedy wiesz, że jesteś tylko Ty i cały ten system podziemnych korytarzy, które są niczym… wielka górska „grzybnia”. Tutaj rodzą się Góry. To jest niesamowite doświadczać wnętrza naszego świata. Mojego świata. Pamiętam swój kursowy zjazd Wielką Studnią ze słabą latarką, na pełnej adrenalinie, czy aby na pewno dobrze wpięłam rolkę i shunta i? Nie było w tym dla mnie nic mistycznego. Teraz jest zupełnie inaczej. Cisza i wielka przestrzeń. Zatrzymuję się tylko na moment na jednej przepince, żeby zrobić zdjęcie. Do niego jeszcze wrócę…

Za mną zjeżdża Artur i Misiek. Wszystko idzie nam bardzo sprawnie. Docieramy do Wodociągów. Mój pierwszy raz! Paweł mówi do mnie: wreszcie prawdziwa jaskiniowa akcja, nie?!

No ba! Myślę sobie w duchu, że prawie jak na urlopie, woda, góry, tylko przeciągi jakieś i słońca brak. Zaskoczyła mnie krystaliczna czystość wody i doskonale widoczne dno, każda rysa na skałach, niczym marmurowa posadzka w pałacu jakiegoś Szejka. Tutaj wkraczamy w progi jaskini Nad Kotliny i znów całkiem sprawnie wychodzimy do dna Setki. I dokładnie w tym samym czasie Sylwia zjeżdża ową Setką na dno. Pełna synchronizacja! Nic nie reżyserowane, bo tutaj scenariusz sam się pisze na bieżąco.

Za chwilę zjeżdża Ania – robi za modelkę, wszystkie czołówki kierujemy na nią i udaje się zrobić kilka zdjęć. Na końcu zjeżdżają …Andrzeja nogi. Moje ulubione zdjęcie. Misiek – dziękuję Ci za pomysł! Coca-cola i snickersy to najlepsze co może być w tej chwili. Bo spieszno nam do wyjścia. Wymieniamy się doświadczeniami i emocjami. I cieszymy się, ze spotkania i bezproblemowej akcji drugiej ekipy. Czas na gratulacje będzie na powierzchni.

Ustalamy kolejność, kto i co. I ku górze! Bałam się, że wychodzenie Wielką Studnią pokona mnie fizycznie. A jedyną trudnością na wyjściu okazał się croll, który niefortunnie nie chciał odblokować się na przepince na Płytowcu. Kombinowałam, odpuściłam i udało się. Wybaczcie mały zastój.

Po ponad 7 godzinach akcji wychodzimy kolejno na powierzchnię. Wita nas niebieskie niebo, piękne cumulusy nad Giewontem i ciepłe powietrze. Docieramy do szlaku już po zmroku. I udzielają nam się głupie żarty, że w górach w nocy robi się ciemno, a nasze czołówki na wykończeniu. Bezpiecznie docieramy na własnych nogach do parkingu. Rozstać się trudno. W starych dobrych czasach grotołazi po takie akcji kierowali się do ulubionej karczmy…a czasy się zmieniły. Kończymy coca-colę, dojadamy batoniki i wracamy do domów. Wymyślać plany na kolejne „soboty i „niedziele”.

Dziękuję, że mogę być częścią takiej całości.

Opis naszej akcji to tylko jeden epizod całego jaskiniowego uniwersum, który dzieje się już od lipca – koleje ekipy realizują to przedsięwzięcie. Zatem przed naszą niedzielą były także wcześniejsze sobotnie czy niedzielne epizody, ale te historie zostaną spisane i ujrzą światło dzienne później. Zupełnie jak chronologia w Gwiezdnych Wojnach.

Tylko tutaj żadna wojna się nie toczy, choć faktycznie Wielka Studnia w Jaskini Śnieżnej czy Setka w Nad Kotlinami wyglądają Kosmicznie! A walkę każdy z nas toczy tylko ze swoimi słabościami, lękami i granicami własnych możliwości. A teraz wrócę do zdjęcia, które robiłam w Wielkiej Studni. Kiedy patrzyłam przez obiektyw aparatu (telefonicznego), świat wyglądał jak zapamiętana z dzieciństwa scena z filmu Gwiezdne Wojny. Ogromna cicha przestrzeń, ale nie pustka. Spadające z góry krople wody wyglądały jak małe meteory, gwiazdy czy inne obiekty kosmiczne, a ja byłam na pokładzie pędzącego statku Millennium Falcon. I nie ważne, czy to zdjęcie wyszło ładne czy nie, ale ważna była ta chwila spojrzenia na otaczającą przestrzeń z innej perspektywy.

Ot takie dziecięce wyobrażenie niewyobrażalnego. Jesteśmy częścią całości.

Katarzyna Jamróz ST