15.06:

Czasami los obdarza każdego z nas bardzo cierpliwymi i wyrozumiałymi przyjaciółmi. Na dowód tego posłużę się kilkoma fragmentami wysłanych do siebie nawzajem przeze mnie i Miśka SMS-ów. Odpowiedź na pytanie kto stoi za którymi z cytowanych wiadomości pozostawiam do własnej interpretacji.

  • Ty jutro idziesz z nami?
  • Złapałem kilka obowiązków na jutro od mamy 😛

Któregoś dnia:

  • Co dziś robisz?
  • Na uczelni do wieczora, psia mać

Sorki przystojniaku, ale teraz dwa dni byłem nie do życia

Jeszcze innym razem:

  • Jak stoisz z czasem w tygodniu?
  • Cześć, jest nieźle, tylko, że każdego dnia muszę być na zajęciach i czasami tyko na jakieś 2,5 godziny

Porobiłbym coś

Pewnego piątku:

  • Jaś

W środę idziemy ze Szpotem do Zimnej

  • Zajebiście, wchodzę w to 😉

Jaki plan?

  • Jeszcze będziemy ustalać

Ja mam linę 25 i 40 m jak coś

  • Git
  • Karabinki trzeba z klubu wziąć
  • To się ogarnie…

15.07:

  • Cześć! Ty pracujesz w końcu jutro?
  • Tak
  • Czaję

I to tak trwało i trwało…

16.07:

  • Cześć! Jutrzejsza akcja jest aktualna?
  • Siema! Tak, tak ;), jesteś chętny?
  • Pewnie
  • To witam w ekipie

5 rano start

Trzeba cię zgarnąć to pisz do Damiana Pawlikowskiego

  • Dajcie znać co żeście uzgodnili
  • Dogadaliśmy się

Zdzwaniamy się rano i jedziemy

  • No i zajebiście

Hasło jutrzejszej akcji to: … (fragment tekstu niezbyt nadający się do cytowania)

  • Git
  • Wszystko jest gotowe

Nic ino iść

  • Bajo jajo

Widzimy się rano!

  • <3

Byle przed burzą wleźć

Godzina 3:45: otwieram oczy, które po chwili nie zamykają się aż tak, jak do tego przyzwyczaiły mnie w ostatnim czasie o tej porze. Z drugiej strony, całe ciało nie jest już tak chętne do podjęcia współpracy. Zwlekam się powoli z ciepłego, wygodnego łóżka i patrzę na ładującą się czołówkę i leżące obok wnętrze kombinezonu. Teraz to już muszę zebrać się do życia, bo Damian niedługo będzie czekał w samochodzie pod moim domem. Na szybko jeszcze przemyślałem sobie, co tak właściwie robię. W trakcie ostatniego miesiąca ciężko było przewidzieć ile czasu na regenerację będzie dane mi otrzymać od losu każdej kolejnej nocy. Oczywiście w większości przypadków była to moja „świadoma decyzja” kierowana potrzebą zarobienia pieniędzy lub zaspokojenia potrzeb wynikających z ułańskiej fantazji w gronie przyjaciół oraz ludzi ze środowiska twórców ludowych i pasjonatów folkloru. Przy okazji zerknąłem do galerii telefonu i zobaczyłem, że ostatnie zdjęcie wykonane przeze mnie w jaskini zostało zrobione 10stycznia, co nie napajało mnie w sposób szczególny optymizmem przed nadchodzącym wyjściem. Na dodatek to zdjęcie zrobiłem w Jaskini Wodnej pod Pisaną…

Za kilkadziesiąt minut był pod domem Damian. Kolejne kilkadziesiąt minut później dołączyli do nas Misiek i Konrad. Byliśmy już wszyscy w komplecie. Misiek zaczął wymarsz z wylotu Doliny Małej Łąki w swoim stylu – dobre tempo, luźna pogadanka, dygresja o zjedzonym śniadaniu i rzucanie anegdotowo-żarcikowymi głupotami niewysokich lotów (Misiek, przyjacielu, przepraszam). W trakcie drogi, już na Wielkiej Polanie Małołąckiej wiedziałem, że uzbierała się nam dobra ekipa. Każdy chętnie podpinał się do rozmowy i droga do otworu umykała z każdym metrem przewyższenia, nie przypominając nam o swojej obecności w uprzykrzający sposób. W takich okolicznościach dostaliśmy się pod otwór Jaskini Śnieżnej, gdzie zostawiliśmy część swoich rzeczy, które nie przydadzą się w jaskini i ruszyliśmy w kierunku otworu Systemu Jaskiń Nad Kotlinami. W tym miejscu wykonaliśmy dosyć standardowe procedury przygotowania sprzętu i zjedzenia czegoś „na szybko” i weszliśmy do jaskini koło godziny 8:40.


Na początku przywitały nas zaporęczowane wcześniej przez naszych przyjaciół Zlotówka, Piętrowa Studnia i Studnia pod Wantą. Pokonaliśmy te fragmenty jaskini bardzo sprawnie i tylko krótkie spotkania przy przepinkach przybierały charakter towarzyski i dawały nam możliwość na spokojną wymianę zdań i spostrzeżeń. W chwili dotarcia nad Studnię z Mostami Konrad z Miśkiem, którzy zjeżdżali jako pierwsi przez Studnię pod Wantą, dali lekki upust emocjom, gdy spojrzeli na nią z góry. Ci, którzy znają Miśka mogą sobie wyobrazić jego pełną ekspresji reakcję na otaczające go piękno. Sam muszę przyznać, że byłem zafascynowany potężnymi blokami skalnymi wklinowanymi między potężne, pionowe ściany. Po zjeździe, po kolei, każdy osobno poświęcił także chwilę, żeby przyjrzeć się tablicy upamiętniającej zmarłego Waldemara Muchę. Osobiście wyobraziłem sobie sytuację, w wyniku której zginęła ta ceniona w środowisku taternickim postać. W tamtej chwili zastanawiałem się, co by było gdybym tam był, musiał doświadczyć tego na własnej skórze lub z perspektywy trzeciej osoby, jakie jest w ogóle prawdopodobieństwo, że kamień…, że w tym miejscu…, że w taki sposób…? Dokładnie tutaj zakończyło się życie człowieka, istoty z olbrzymim potencjałem na wielu płaszczyznach, posiadającej możliwość do twórczego myślenia, przeżywania emocji, doświadczania, interpretowania otaczającej jej, niezmiernie szerokiej rzeczywistości. Umiera w miejscu, które byłoby bezmiarem ciemności, jeżeliby tylko zabrać z niego jakiekolwiek źródło sztucznego oświetlenia (skonstruowanego de facto przez człowieka). I do momentu rzucenia nań chociaż najmniejszego promienia światła, byłoby traktowane jak nicość (poza światem przyrody, którego nigdy nie będziemy w stanie w pełni ogarnąć umysłem). A jednak tutaj jesteśmy…

Na dole studni, kilka metrów od tablicy znajdujemy depozyt z liną na odcinek „Mokrej 40-tki”. Mimo swojej nazwy, ten fragment jaskini był całkiem suchy. Bardzo ciekawym i okazałym okazał się krótki, eksponowany trawers, który zaporęczował dla nas Konrad. Dalej pozostały nam Partie Głodnych i „Szywała”. 70-metrowa studnia, która swoją nazwę wzięła od nazwiska nieżyjącego Witolda Szywały stanowiła dla mnie osobiście chyba najbardziej klimatyczne miejsce z całego trawersu „Nad Kotliny-Śnieżna”. Być może wpływ na moją opinię ma fakt, że jej majestat i piękno są dopełnione i niejako podsycane tragicznymi wydarzeniami, które zaszły w tym miejscu. Dla osób, które nie poznały dotychczas jeszcze tej historii, umieszczam w tym miejscu fragment artykułu:

W maju 1970 roku do Jaskini Wielkiej Śnieżnej wszedł trzy osobowy zespół z AKG Gliwice: Adam Nikodem, Marek Zygmański i Witold Szywała oraz Jacek Szłuiński z Zakopanego, z zamiarem przejścia całego systemu. W drodze powrotnej Witold Szywała, był tak wyczerpany, że nie był w stanie wyjść studniami w górę o własnych siłach. Zawisł na linie w 70 metrowej studni około 300 metrów pod ziemią. Adam Nikodem, który wyszedł z jaskini zawiadomił GOPR o wypadku. W akcji ratunkowej udział wzięli ratownicy oraz taternicy jaskiniowi z Zakopanego. Pierwsi do jaskini weszli Christian Parma i Edward Ostapowski z zadaniem jak najszybszego dotarcia do miejsca wypadku. Na głębokości 150m, na skutek zerwania się liny, Parma upadł i doznał złamania nogi w kostce. Do jaskini ruszyli Edward i Mieczysław Kołodziejczykowie, Kazimierz Gąsienica Byrcyn i Apoloniusz Rajwa. Po dojściu do Parmy, Edward Kołodziejczyk asekurował go potem przy wychodzeniu do otworu, a pozostała trójka i Edward Ostapowski zjechali na linach nad 70 metrowa studnię, gdzie w ciemnościach siedzieli wychłodzeni i wyczerpani Jacek Szłuiński i Marek Zygmański. W wodospadzie 70 metrowej studni wisiał na linie Witold Szywała. Cała czwórka próbowała wyciągnąć ze studni Szywałę, ale lina była tak obciążona, że dowiązane do niej pętle uległy zerwaniu. Woda w jaskini przybierała, nikt z nie zdecydował się na zjazd do studni, w której od 26 godzin wisiał Szywała, który, co jest wielce prawdopodobne, wtedy już nie żył. Wobec dużego zagrożenia życia pozostałych, kierownik wyprawy zadecydował o odwrocie. Należało pomóc w wyjściu z jaskini Zygmańskiemu i Szłuińskiemu. Nad  40 metrową studnię doszli Piotr Malinowski i Michał Jagiełło, a nad pozostałymi studniami ustawili się Tadeusz Palkij, Zbigniew Skuza i Maciej Gąsienica. Zwłoki Witolda Szywały pozostały w jaskini.

Po tygodniu wyruszyła do dolnego otworu Jaskini Śnieżnej grupa grotołazów pod kierownictwem Edwarda Winiarskiego, w celu odkopania ze śniegu i lodu otworu jaskini i korytarza wstępnego. Pracami wewnątrz jaskini kierował Zbigniew Skuza. Dopiero po kilku dniach udało się przekopać w lodzie 38 metrowy odcinek korytarza opadającego w dół. Przez dolny otwór miały być wyciągane z jaskini zwłoki Szywały. W tej mozolnej pracy udział wzięli członkowie Koła Jaskinioznawczego: Zbigniew Skuza, Barbara Kluś, Jadwiga Machoń, Edward Kołodziejczyk, Kazimierz Stępień, Piotr Podobiński, Andrzej Skuza, Tadeusz Palkij, Benedykt Szczygieł.

Dopiero 25 czerwca wyruszyła wyprawa, której celem było wyciągnięcie zwłok ze studni i ich zabezpieczenie. Uczestniczyło w tej akcji 18 ratowników. Sześciu z nich dotarło nad 70 m studnię w której wisiał Szywała. Zjechał do niego Tadeusz Palkij, przywiązał zwłoki do nowej liny i odciął linę na której uprzednio wisiał Szywała. Zwłoki zostały wyciągnięte nad studnię i zapakowane. Stwierdzono, że przez ciasne zaciski nie można będzie wyciągnąć ich do górnego otworu więc pozostawiono je nad 70 metrową studnią a uczestnicy tej akcji wyszli na powierzchnię. Spośród grotołazów uczestniczyli w niej Mieczysław Kołodziejczyk, Edward Kołodziejczyk, Tadeusz Palkij, Piotr Podobiński i Andrzej Bachleda.

W dniach 14 – 19 lipca zorganizowana została kolejna akcja wydobycia zwłok Witolda Szywały. Grupa która weszła do jaskini górnym otworem, opuściła zwłoki studniami aż do biwaku w Śnieżnej, gdzie przejęła je druga grupa ratowników i grotołazów, która weszła do jaskini dolnym otworem. Wcześniej jeszcze grupa trzecia zaporęczowała jaskinię od dolnego otworu do biwaku. Stąd obie grupy na zmianę transportowały Szywałę w gópo płytowych progach do „Wielkiej Studni”, a następnie stromym, zalodzonym korytarzem do otworu jaskini. Obie grupy były bardzo zmęczone i pozostawiły zwłoki w zacisku korytarza wyjściowego po czym wyszły z jaskini. Po jednym dniu odpoczynku przystąpiono do ostatniej fazy wyciągnięcia zwłok z jaskini, która 19 lipca została ostatecznie zakończona. W akcji wydobycia z jaskini zwłok Witolda Szywały uczestniczyły 54 osoby, w tym znaczny był udział grotołazów zakopiańskich, członków STJ i Koła Jaskinioznawczego. Udział w tej akcji wzięli: Zbigniew Skuza, Roman Hoły, Edward Kołodziejczyk, Andrzej Skuza, Andrzej Bachleda, Jan Dziadosz, Stanisław Bukowski, Leonard Dauksza, Roman Dąbkowski, Marek Nodzyński, Andrzej Zubek, Janusz Śmiałek i Mieczysław Kołodziejczyk. Była to niewątpliwie w tamtych latach najtrudniejsza akcja ratunkowa w jaskiniach tatrzańskich.”

Źródło: https://grj.com.pl/kronika-wypadkow/lata-1970-1979/

W „Szywale” zdaje się czuć inną atmosferę, bardziej nieprzyjazną. Studnia sprawia wrażenie, że zaczyna się czuć małym, nie mile widzianym, otoczonym zewsząd ogromem przestrzeni a jednocześnie trochę osamotnionym. Nie można przez nią przejechać mimochodem i pozostawić ją bez słowa uznania. W powietrzu czuć niezwykły rodzaj energii, która intryguje. Przeszyło mnie w tym momencie uczucie, które sugerowało mi, jakoby otaczające nas formacje skalne chciały coś przekazać, jakby poza ich materialną formą i milionami lat procesów geologicznych istniało coś jeszcze.

Następnie zdecydowaliśmy się na dalsze podążanie w głąb Obejściem Gliwickim. Jest to bardzo ładne i komfortowe obejście Studni „Setki”, którą nie chcieliśmy się udać ze względu na fakt, że umówieni byliśmy wcześniej z naszymi przyjaciółmi, że to oni zdeporęczują liny z Nad Kotlin. Nie należy przecież uprzykrzać życia sympatycznym ludziom, którzy chcą nam pomóc, poprzez skazywanie ich na deporęcz i powrót sto trzy metrową studnią. Jedynym minusem tego obejścia jest to, że trzeba użyć około 40-50 metrów więcej liny, ale za to w trakcie pokonywania tego fragmentu można zjeść drugie śniadanie ze sporą ilością żelków i suszonych kabanosów. Naładowani znaczą ilością węglowodanów zaczęliśmy pokonywać ostatnie metry w dół. W pewnym momencie Misiek powiedział do mnie: „Witaj w Śnieżnej Jaś!”. Rzeczywiście to był mój pierwszy raz, kiedy znalazłem się w tej jaskini, poznając ja od strony Wodociągu, widząc jedynie jej otwór kilka godzin wcześniej na powierzchni. Po przejściu przez Wodociąg, znaleźliśmy się w okolicach I Biwaku, w miejscu, na które nie zwróciliśmy zbytniej uwagi. Następnie przedostaliśmy się pod Prożek Jenny’ego, gdzie uświadomiliśmy sobie, że na górze w ciągu ostatnich kilku godzin musiało mocno lać. Kolejne dwa płytowce pokonywaliśmy możliwie najszybciej jak się da. Spływała po nich spora ilość wody, a dwie wcześniej przygotowane poręczówki, które mieliśmy do swojej dyspozycji, usprawniały nam przejście w stronę Wielkiej Studni. Świetnie współpracowało się z chłopakami, mimo dźwięków szumiącej wody i rozpraszającego echa. „Biała wolna”; „Dobra, dzięki!”; „Damian, możesz”; „Możesz się wpiąć do zielonej [liny]”… i tak ukazała się Ona. Wielka Studnia. Niestety, na zdjęciach sprawiała wrażenie ładniejszej (paradoksalnie podobnie jak to bywa w przypadku portali randkowych). Mimo wszystko, jestem przekonany, że to ze względu na to, że w powietrzu unosiło się sporo typowej dla wilgotnych miejsc mgiełki, woda trzaskała o ściany i spąg wielkiej studni, co zdecydowanie zmniejszało atrakcyjność tego miejsca. Na dodatek było z minuty na minutę coraz zimniej, ponieważ w tej chwili zdecydowaliśmy się na krótką chwilę odpoczynku i zjedzenie posiłku (paradoksalnie w tym momencie, podobnie jak w przypadku wcześniej wymienionych portali randkowych, również skończyło się niejako wspólnym wyjściem na obiad). Studnię pokonywaliśmy kolejno: Misiek, Konrad, Damian i ja. W takim porządku szliśmy do końca. Z ostatnim fragmentem poradziliśmy sobie żwawo, pomimo przyklejającego się do wnętrz naszych kombinezonów mokrego dakronu. Spora ilość zalegającego w Lodospadzie śniegu sprzyjała szybszemu wychodzeniu. Gdzieś tam w górze słychać było co jakiś czas któregoś z chłopaków. Niespełna pięć minut przed wyjściem, dostałem od Damiana informację, że na górze świeci słońce. Słysząc jego głos wiedziałem, że jest bardzo zadowolony. Oznaczało to, że nie trzeba będzie kończyć dzisiejszego dnia w deszczu, bez jakiejkolwiek możliwości zostawienia na sobie suchej nitki. Wyszedłem kilka minut przed osiemnastą. Chłopaki byli już cześciowo przebrani, Misiek zaczynał ogarniać sprzęt. Zadzwoniliśmy do kilku osób, żeby odwołać godzinę alarmową, dać znać o przebiegu akcji i przy okazji podziękować za wszelką pomoc w zorganizowaniu wyjścia, za każde wsparcie i życzliwość. Pozwolę sobie wymienić i podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do wykonania tego przejścia. Konradowi Dyrczowi (TKG Vertical), Miśkowi Różańskiemu (Speleoklub Tatrzański PTTK) i Damianowi Pawlikowskiemu (TKG Vertical) za świetny czas spędzony razem. Konradowi i Miśkowi dziękuję dodatkowo za przygotowanie i zdeponowanie części sprzętu oraz logistyczne przygotowanie wyjścia. Dziękuję Magdzie Sitarz, Pawłowi Chrobakowi, Magdzie i Stanisławowi Dacy, Sławkowi Heteniakowi oraz kilku znajomym grotołazom z TKG Vertical za wszelką pomoc i dobre słowo. Bez waszej pomocy nie byłoby nam pod ziemią aż tak przyjemnie. Pozostało nam jedynie zejść do wylotu Doliny Małej Łąki, skąd dostaliśmy się do naszych domów, gdzie czekała na każdego z nas spora ilość smacznego jedzenia. Tak minął nadchodzącego tygodnia dzień pierwszy.

Z taternickimi pozdrowieniami!

Jasiek Bystrzycki