Maria W. SBB

Michał Szpot ST

Paweł Chrobak ST

20 sierpnia 2022 r.

Jaskinia Wielka Litworowa, Szczelina Agonii.

Ja, Maria, Michał. Stoimy przed wejściem do Błękitnej Laguny. „Stoimy”- to zbyt wiele powiedziane… Raczej wypełniamy przestrzeń swoim pokurczonym jestestwem, dzieląc ją jeszcze z worami.

– No to jak idziemy?! Przecież tam jest ciasno, możemy utknąć w zaciskach!

– Właśnie dlatego pójdziemy „na malucha”!

– „Na malucha” ??!

– Spoko, spoko…

Zawsze, kiedy zapuszczam się w te partie jaskini, mam przed oczami scenę z tej kultowej komedii Jana Machulskiego, który zmniejsza się do rozmiaru krasnoludka.

Och, żeby to było takie proste! Z drugiej strony, pokonanie trawersu w rozmiarze „na malucha”, zajęłoby wieczność. Nie ma rady, pozostajemy przy „kingsajzie” i ciśniemy się w wąski, ciasny kanał, którego dnem płynie woda. Moja lepsza połowa czołga się na szpicy, a ponieważ jej rozmiar jest gdzieś w połowie pomiędzy „na malucha” a „kingsajzem”, robi to, w odróżnieniu od nas, na bezczelnego – w uprzęży i cała oszpejowana. Niby się mieści, ale od czasu do czasu zahaczy jednak taśmą pośladkową albo przywiesi się na stopce od małpy, tudzież zaklinuje shuntem. Dla nas oznacza to cenne minuty spędzone na leżakowaniu w zimnej wodzie… Ale i tak nie zamieniłbym mojej najlepszej na Świecie partnerki na nikogo innego! Jak się chce łazić po dziurach, to trzeba się liczyć z niewygodami.

Skąd pomysł, żeby po raz drugi w tym roku robić trawers Wielka Litworowa –  Śnieżna? Przecież to zakrawa o masochizm, a biorąc pod uwagę fakt, że Michał tak naprawdę nie do końca zdawał sobie sprawę, gdzie go zabieramy, to już możemy mówić o sadyzmie.

W czerwcu zapoczątkowaliśmy „Trawersem Śmieciowym” nasz udział w akcji sprzątania Systemu Wielkiej Śnieżnej. Wbrew pozorom, idea ma bardzo długą i chlubną tradycję. Z przekazów  naszych  kolegów Kazia Szycha i Jurka Ganszera wiemy, że do końca lat 70-tych organizowane były letnie obozy speleologiczne, na które obowiązkowo stawiała się wiara z całej Polski i – poza bogatym życiem towarzyskim na Rogoźniczańskiej oraz ambitnymi akcjami jaskiniowymi – każdy dostawał worek jutowy i miał obowiązek zapełnić go śmieciami wyniesionymi z jaskini. Worki następnie odbierał TPN. Skala przedsięwzięcia była tak ogromna, iż bez problemu oczyszczono jaskinie z wszystkich pozostałości radosnej działalności pierwszych odkrywców i eksploratorów. Od roku 1970 do 1979 wszystkimi obozami kierował Krzysztof Kostecki ze Speleoklubu Gliwice. Krzysiu… Pamięć i chwała, brakuje teraz takich ludzi. Potem, cóż… Potem czasy się zmieniły i nie mam prawa tego oceniać. Nie zmienia to faktu, że śmieci znowu się pojawiły, niektóre biwaki uległy zniszczeniu, a stanowiska eksploracyjne porzucono i… wypadałoby to posprzątać. Na obozy i zgrupowania PeZeTy nie ma co liczyć, nie mają już charakteru masowego i nie przyświeca im idea sprzątania jaskiń. To zadanie dla bardzo wąskiej grupy, która w ogóle zagląda do Krokodyla i ma wewnętrzny paradygmat zadbania o nasze ulubione miejsce na Ziemi. W ubiegłym roku, jesienią, razem z najlepszą partnerką na świecie zrobiliśmy przejście systemowe Wielkiej Śnieżnej i wtedy  postanowiliśmy, że tu wrócimy i posprzątamy.  Później miałem okazję poznać wyjątkowego człowieka – Krzysztofa Borgieła z SBB i okazało się, że bardzo podobnie postrzegamy ten problem. W tym roku postanowiliśmy skoordynować nasze działania.

W czerwcu wynieśliśmy w sumie tylko te śmieci, które zmieściły się do naszych szpejarek.  Teraz idziemy w trójkę, jesteśmy silni, zwarci, mamy małe wory  i niezbędne narzędzia do pracy na Nowym Biwaku. Jeszcze przed Ekstazą podejmuję coś, co od dawna mam na oku, czyli ogromny czterokilowy zwój kabla strzałowego. Ledwo się mieści i prawie zupełnie wyczerpuje logistyczne możliwości mojego wora.

Przeciskamy się przez zaciski, „na malucha” nie poszło, a że jestem największy, to żeby dotrzymać kroku moim partnerom naprawdę muszę się ostro pchać. Kombiak znowu dostanie po splotach, jeszcze jedno takie wyjście i trzeba będzie zamówić u Stasia następny, już trzeci w tym roku. Wypadałoby stracić jeszcze 5 kg, w przeciwnym razie zbankrutuję. Na biwak docieramy w niecałe trzy godziny, na ostatnim sznurku tradycyjna przepinka przez węzeł dwa metry nad dnem w strugach wody. To już taka „rodzinna tradycja”. Chwila oddechu i bierzemy się do roboty. Na początek dokumentacja filmowa i podział zadań. Ja idę pozbierać na wyjściu ze studni rozsypany worek ze zużytym karbidem, a Maria i Michał demontują w tym czasie „inżynierską” instalację, złożoną z folii NRC oraz pianki budowlanej. Kawał żmudnej roboty. Jest zimno i mokro, więc robota pali się w rękach, byleby być w ruchu.

W końcu robi się czysto i przejrzyście. Na deser zostawiamy sobie wiekopomną chwilę… Czas posłać na zasłużoną emeryturę „gołą babę” z TV Nowy Biwak. Zdejmujemy mokry papier, idea jest taka, żeby wynieść artefakt na powierzchnię i oddać do muzeum. Chcemy podtrzymać tradycję, jednocześnie nadać jej nowy wymiar i nieco więcej dobrego smaku, zgodnego z duchem czasu i postępującą feminizacją trawersu. Nie, nie powiesimy gołego chłopa, choć były i takie propozycje. Przeważył głos Marii i właśnie jej przypadł zaszczyt wyboru nowej „gołej baby”, którą wydrukowaliśmy w sepii i ładnie zalaminowaliśmy. Teraz posłuży dłużej…

Na koniec poukładaliśmy przyniesione fanty w coś w rodzaju zestawu pierwszej potrzeby: zupki w proszku, brązowy cukier w bryłkach, herbatki, znicze olejowe. Krzysztof zdeklarował, że doposaży biwak w kuchenkę oraz porządny brezent na punkt cieplny. Narazie budujemy tymczasowy wigwam z nowego enerceta i po kolei próbujemy, czy działa. Znicze sprawdzają się wyśmienicie, znacznie lepiej od zwykłego tealighta.

Na koniec pakujemy śmieci w wory. Jak można się było spodziewać, nie jesteśmy w stanie zabrać wszystkiego. Na biwaku pozostawiamy jeszcze cztery pełne 70-litrowe worki na śmieci, będzie co nosić jeszcze kilka razy.

Nasze możliwości mocno ograniczają ciasne partie, które są przed nami. Spędziliśmy tu ponad godzinę, w końcu musimy iść dalej.

Ciekawe jest to, jak łatwo wymazujemy z pamięci trudy, które trzeba pokonać w czasie trawersu. Może to rodzaj wyparcia albo po prostu instynkt samozachowawczy… Jak zwał, tak zwał… Zawsze wydaje nam się, że to już powoli koniec trudności i że będzie już z górki, a tu niespodzianka – znowu ciasnota, znowu czołganie, znowu woda… W ten sposób kilka razy wprowadziliśmy z Marią w błąd Michała, obiecując mu, że to już tuż tuż… Ja na jego miejscu straciłbym do nas zaufanie.

Na połączeniu z ciągiem głównym Śnieżnej byliśmy już wyczerpani, zdarzyło nam się nawet odrobinę pokluczyć w miejscach, które przecież tak dobrze znamy. No niestety, ten mały wór z pięciokilową zawartością czyni ogromną różnicę. Na Suchym Biwaku złapaliśmy lekki oddech, a potem już na pełnej prędkości przelotowej parliśmy do góry. Powierzchnia przywitała nas ciepłą ciemnością i gwiaździstym nieboskłonem. W międzyczasie, podczas gdy my byliśmy na dole, przez Tatry  przeszła gwałtowna nawałnica. Krzychu dał nam znać, że mamy się nie zastanawiać, tylko wiać na dół, bo nadchodzi drugi front burzowy. Tak też uczyniliśmy.

Nocny powrót do domu i tym razem nie obył się bez przygód. O trzeciej na ranem, gdzieś na obrzeżach Chochołowa, Maria – która o tej porze zazwyczaj głęboko śpi – wiedziona swoim instynktem oraz radarem nastawionym na krzywdę czynioną braciom mniejszym, wypatrzyła siedzącego na drodze kotka. Padł rozkaz „Szalony Iwan” i za 2 minuty byliśmy przy zwierzaku. Kocisko było mocno poturbowane i powłóczyło tylną łapą. Jedno oko wyglądało, jakby go w ogóle nie było. Było jasne, że kot jedzie z nami, bo pozostawiony na drodze niechybnie dokonałby żywota pod kołami samochodu niewyposażonego w system wczesnego ostrzegania „Maria”. Ze względu na miejsce podjęcia, kotek dostał imię Chołek. Obecnie jest poddawany kuracji i czeka na sterylizację, a następnie adopcję. Oko okazało się istnieć i powoli wychodzi spod krwiaka. Łapka jest w dalszym ciągu niesprawna, ale po analizie zdjęć roentgenowskich okazało się, że była złamana wcześniej i źle się zrosła. Dlaczego o tym piszę? Zaraz po powrocie, na stronie FB Speleoklubu Tatrzańskiego pojawiła się prośba o pomoc dla Chołka poprzez stronę pomagam.pl. Z tego miejsca chciałem podziękować wszystkim, który okazali Chołkowi serce. Udało się uzbierać 710 zł.

Epilog I

Michał zaliczył swój pierwszy trawers w pięknym stylu i w godnej intencji.

Chołek żyje.

Biwak posprzątany.

Zdeponowane na biwaku dobra mają służyć wszystkim potrzebującym. Jedyna prośba, jaką mamy, to taka, że jeżeli coś zostanie wykorzystane, skonsumowane bądź wypite, to prosimy o zabranie ze sobą pozostałości.

Epilog II

W konsekwencji wyżej opisanej akcji Wielka Litworowa została obwieszona linami.

Skorzystały z nich w niedzielę nasze dwie koleżanki z WKTJ-tu, przy okazji gratulujemy dziewczynom „maglowania”. Były oczywiście jakieś wstępne rozmowy na temat deporęczu jaskini przez inny zespół, ale ostatecznie skończyło się na tym, że dokładnie tydzień później wykroiliśmy z Marią noc z piątku na sobotę i pozbieraliśmy nasze „zabaweczki”.

Przy okazji wynieśliśmy z dziury truchło biednego świstaka, który dokonał żywota pomiędzy drugim a trzecim sznurkiem. Niestety zaczynał już brzydko pachnieć… Na powierzchni szybciej wejdzie w naturalny obieg.

Paweł Chrobak

Edycja merytoryczna oraz research historyczny: Gizela

Korekta: M. Chorążewska