Dnia 4 czerwca wybraliśmy się w 4 osobowym składzie (prezes
– Mateusz Chorążewski, Klimek Krzeptowski, Karolina Gac oraz Kamila Wachnicka) do Jaskini Wielkiej Litworowej. Naszym celem było rozruszanie kości po przerwie zimowej i dojście do Błękitnej Laguny. Drogę rozpoczęliśmy od debaty: skąd jest bliżej na Przysłop Miętusi – z Kir czy z Małej Łąki?
Po chwili udało mi się przekonać drużynę, że drugim wariantem nie dość,
że bliżej, to jeszcze mniej podejścia do góry.
Tempo narzuciliśmy dobre, aby zdążyć do dziury przed zepsuciem pogody. Niestety mimo szybkiego marszu deszcz złapał nas na ulubionym przez wszystkich Kobylarzu. Nie ma to jak podejście tym szlakiem w deszczu. Na dodatek po chwili zerwał się wiatr (a podobno najgorszy jest wiatr).
Po godzinie 8 dotarliśmy pod otwór jaskini. Niestety pod Litworką nie ma chroniącej od deszczu koleby, także każdy przebierał się jak najszybciej żeby nie zmoknąć. Gdyby tylko była tam jakaś chatka chroniąca od pogody…
Ponieważ jesteśmy wierni tradycjom podział przejścia jaskini był prosty: 2 zespoły damsko-męskie. Każdy z nas już wcześniej był w tej jaskini, ale to Kamila objęła prowadzenie z racji najlepszej znajomości tej dziury. Ja jako ostatni ubezpieczałem tyły.
Jaskinia była zaporęczowana linami Sylwii Solarczyk. Dzięki jej uprzejmości mogliśmy z nich skorzystać, dlatego akcja szła bardzo sprawnie. Szybko zjechaliśmy zlotówkę, dwie Pięćdziesiątki i pierwszy Płytowiec. W ten sposób w ciągu paru chwil zawitaliśmy na starym dnie.
Prawdziwa zabawa zaczęła się w Partiach Zakopiańskich, które znane są z trudności orientacyjnych i paru nieprzyjemnych zacisków. Nie są to szczególnie trudne partie, jednak sprzęt haczący o każdą możliwą przeszkodę, po prostu denerwuje. Posuwając się sukcesywnie w dół doszliśmy do odbicia w Magiel. W tym miejscu zostawiliśmy szpejarki i przyrządy zjazdowe.
Magiel to skośna pochylnia o długości około 15 m i szerokości około 20-40cm. I nie mogę powiedzieć ten magiel nas trochę przemaglował. Aby go pokonać należy zsuwać się wzdłuż najszerszych miejsc asekurując się liną. W najciaśniejszych odcinkach wspomagani grawitacją „prześlizgujemy się” w dół. Prawdziwe „maglowanie” zaczyna się przy powrocie, brak chwytów i stopni zmusza do zapierania się i walki o każdy centymetr. Każdy z nas znalazł swoje miejsce, które wymusiło parę niecenzuralnych słów a także zweryfikowało obwody. Jedynie Kamila zdała się pokonać Magiel bez większych trudności.
Dalej przekroczyliśmy Elektromagiel i dotarliśmy nad Szczelinę Agonii. Wyjątkowo wysoki stan wody zniechęcił nas do wejścia w Błękitną Lagunę (która prawdopodobnie tego dnia była i tak nie do przejścia).
Szybka fota i pozostało już tylko wrócić do góry. Na pierwszy ogień Magiel, gdzie każdy walczył po kilka jeśli nie kilkanaście minut. Potem Partie Zakopiańskie, dwie Pięćdziesiątki… szło nam dosyć sprawnie. Ostatnie podciągnięcia na poignee i już było widać światło dzienne… a mawiają nie idź w stronę światła. Po 5 godzinach wyszliśmy z dziury.
Powierzchnia, ku naszej radości przywitała nas ładną pogodą. Emocje po akcji opadły, niespieszne przebraliśmy się, zjedliśmy i już na luzie zeszliśmy do Doliny Małej Łąki.
Cała akcja zajęła nam nieco ponad 10 godzin.
Do zobaczenia w dziurze 🙂
Pozdrawiam
Klimek Krzeptowski