Jest 4 czerwca 2022 roku, siedzimy w stylowej zakopiańskiej restauracji. Tym razem nie będzie kryptoreklamy ani lokowania produktu. Pani kelnerka grzecznie zabroniła łączenia stolików na tarasie. Wspólny rok kursu nauczył nas logicznego myślenia zbiorowego, więc zbliżamy stoliki na odległość 10 cm – połączone nie są. Zamawiamy szamę. Zmęczenie i emocje odpadają od nas całymi płatami, żeby po chwili zmienić się w nic nie znaczący pył. Wracają poczucie humoru i uśmiechy na twarzach. W pewnym momencie ktoś, nie pamiętam kto, rzuca od niechcenia: „Wiecie, że już nigdy nie spotkamy się w tym gronie?”. Najpierw niedowierzanie, potem oburzenie, po chwili do każdego dociera, że to może być prawda… Coś się skończyło.

Po akcji w Jaskini pod Wantą

14 maja 2021 roku, Dworzec Tatrzański, Zakopane. Spotkanie organizacyjne kursu taternictwa jaskiniowego. Dobra, miejmy to już za sobą, przyznam się bez bicia… Jestem ceprem, no niby góral, ale bagienny. Z rodzinnego miasta Bielska-Białej, w którym mieszkam, do stolicy Tatr mam 120 km. Wcześniej zrobiłem solidny research w dobrze mi znanym środowisku górskim. Wszystkie pozyskane informacje doprowadziły mnie w to miejsce, do siedziby Speleoklubu Tatrzańskiego PTTK w Zakopanem. Spotkanie prowadzi instruktor Sławomir Heteniak. Wysportowany typ, wiek nieokreślony, silny uścisk dłoni, zdecydowany głos, patrzy w oczy jak się wita. Zawsze zwracam na to uwagę, w końcu będzie trzeba zawierzyć mu swoje życie.

Urodziny Teresy spędzone w najlepszy możliwy sposób

Na spotkaniu jest kilka osób, dziesięć może jedenaście, padają imiona, w trzy sekundy znikają w czeluściach niepamięci, po za jednym. Maria, jedyna nieobecna. Sławek informuje, że będzie na pewno, bo Maria długo dochodzi. Wszyscy wybuchnęli śmiechem – jest dobrze! Specyficzne poczucie humoru i sarkazm już nas nie opuszczą.

Tydzień później spotykamy się ponownie na kwalifikacjach. Niby tylko formalność i nic nadzwyczajnego, ale tak naprawdę nikt nie wie co nas czeka. Wywożą nas na Lejową, mży, brakuje tylko plutonu egzekucyjnego. To urocze miejsce przez najbliższe miesiące stanie się naszym drugim domem. Na ścianie wisi drabinka linowa, a u jej szczytu na linie dynda Sławek. Naszym zadaniem jest wejść po drabince, a następnie zjechać na linie przy użyciu rolki. To wydaje się proste jak budowa cepa, dopóki nie wchodzę na drabinkę! Ta zaczyna żyć własnym życiem i nie chce współpracować. Opanować tę żmiję i jednocześnie własny strach wcale nie jest prosto. Kwalifikację zaliczają wszyscy, co poniektórym trzęsą się ręce, same uginają się nogi. Już wiem w co się wpakowaliśmy – to prawdziwy kurs taternictwa jaskiniowego.

Stanowimy dość zabawną gromadkę, płciowo mniej więcej pół na pół. Wiekowo jest tak, że najmłodsi spokojnie mogliby być dziećmi tych najstarszych, a prawdę powiedziawszy to ja i Teresa moglibyśmy być rodzicami prawie wszystkich kursantów. Zdecydowana większość to lokalsi (czytaj górale i góralki). Po za mną są jeszcze dwie dziewczyny ze Śląska, ale one już tu mieszkają na stałe, więc dojeżdżający będę tylko ja. Pada sakramentalne pytanie: dlaczego kurs speleo? Każdy zmyśla jakieś duby smalone. Na szczerą odpowiedź przed innymi, a przede wszystkim przed sobą, przyjdzie jeszcze czas.

Jedno z wielu szkoleń w dol. Lejowej

W zasadzie w tym miejscu powinienem kontynuować szczegółową opowieść o tym, jak przebiegał kurs. No cóż, przebiegał podobnie jak każdy inny. Na początek zajęcia wspinaczkowe w dolinie Lejowej, następnie trzydniowy wypad do Bolechowic na Jurę i cała masa fantastycznego wspinania. Potem ponownie Lejowa i techniki linowe jaskiniowe, wszystko zgodnie z wytycznymi PZA. W międzyczasie wykłady. Gdzieś w tle kwitła pandemia Covid, nasilała się i gasła na przemian. Dla mnie początkowo oznaczało to jazdę przez Przełęcz Krowiarki, potem Słowacy zluzowali ruch graniczny. Drogę przez Korbielów, Bobrov i Jabłonkę jestem w stanie wyrecytować z pamięci.

Kiedy opanowaliśmy dostatecznie techniki poruszania się po jaskini, przyszedł czas na wyjścia kursowe. Dla części kursantów był to „chrzest bojowy”, ale byli i tacy, którzy już w taki czy inny sposób zakosztowali ciemności i chłodu podziemi. Na początek poszły jaskinie Kasprowe Wyżnia i Średnia. Sympatyczne dziury, na tyle małe, że nie zdążyliśmy się wyziębić. Pierwsze poważniejsze wyjście, do Jaskini Pod Wantą, pokazało nam na co tak naprawdę się porywamy. Niektórych ogarnęło zwątpienie, innych euforia. Niezależnie od tego co kto poczuł, można było wyraźnie zaobserwować, że zaczynamy się lubić, przyjaźnić, tworzyć prawdziwy zespół. Dlatego postanowiłem, że moje podsumowanie będzie raczej opowieścią o ludziach, których spotkałem i poznałem, bo oni tutaj stanowią obok jaskiń prawdziwą wartość.

Na początek poznajmy Instruktora Kazimierza Szycha. Można śmiało napisać, że dostąpiliśmy zaszczytu spotkania żywej legendy! To tak, jakby gry na trąbce uczył Cię Luis Armstrong, a po Paryżu oprowadzał Gustave Eiffel. Jeszcze przed kursem czytałem książkę, w której jest jedną z najważniejszych postaci. Jego życiorysem można by obdarzyć kilka osób i każda należałaby do kategorii wybitnych. Początkowo miałem nawet problem żeby mu mówić per „Ty” jak to jest przyjęte w środowisku grotołazów. Niektórym przez szacunek, nadal czasem się jeszcze wyrwie „Panie Kaziu”. Nauczył nas sztuki wspinaczki i wszystkich technik z tym związanych. Towarzyszył w pierwszym wyjściu do Kasprowych. Podczas jednego z pierwszych kursowych wyjść, grupa próbowała namówić Sławka na kawę przed wyruszeniem na akcję w Kuźnicach. Ten za bardzo nie chciał się zgodzić, zaproponował że może po powrocie… Wtedy na arenę wkracza Kaziu i mówi, że po, to można sobie zapalić, a kawę powinno się wypić rano. Zajęcia ze wspinaczki odbywały się na samym początku kursu i dla niektórych był to pierwszy kontakt ze ścianką, reverso i ekspresami. Kiedy przed egzaminem okazało się, że mamy zbyt dużo luk w pamięci, Kaziu poświęcił kilka dni na warsztaty i jeszcze raz wszystko przerobiliśmy. Ja osobiście zapamiętałem lekcję, której udzielił mi zupełnie przypadkiem, ale odcisnęła we mnie ogromne piętno i zmieniła sposób postrzegania taternictwa jaskiniowego. Ktoś zapytał o jakąś znaną jaskinie o dużym stopniu trudności ze względu na ciasnoty, a Kaziu ze stoickim spokojem odpowiedział: ” Jesteśmy grotołazami, nie podchodzimy do problemu w ten sposób, że coś jest trudne… tylko się z tym mierzymy”. Zrozumiałem wtedy, gdzie tkwi tajemnica jego osiągnięć w zakresie szeroko pojętego taternictwa. Być może była to jedna z najważniejszych lekcji na tym kursie. Wprowadzenie jej w życie diametralnie zmieniło mój sposób działania, a przede wszystkim wybór celów.

Instruktor Sławomir Heteniak, absolutny pasjonat gór i jaskiń, zarażający swoją pasją. Zapytany o jakikolwiek temat topograficzny, natychmiast recytuje nazwy z dokładnością GPS-a. Zna każdą dziurę, każdy wierzchołek i mam wrażenie że również każdego grotołaza. Chodząca encyklopedia, która obejmuje nie tylko teorie i suche fakty, czy nazwiska i daty, ale również wiedzę peryferyjną dotycząca historii i anegdot tatrzańskich. Posiada bardzo rzadko spotykaną cechę wśród ludzi tego typu: ciekawość i umiejętność słuchania. Oczywiście jest bardzo wymagający i oczekuje pełnego zaangażowania. Wykazywał dużo zrozumienia dla naszych niedoskonałości i niedociągnięć pod warunkiem, że widział w nas chęć poprawy, czy rozwiązania problemu. Obok typowych lęków i rozterek kursanta pojawił się nowy: strach przed rozczarowaniem Sławka, który dla niektórych był wręcz paraliżujący, przynajmniej na początku. Mogę z całą pewnością stwierdzić, że nikt nigdy nie dał mi tyle wsparcia i wiary w siebie co Sławek. A nie ukrywam, że potrzebowałem go wiele na kursie, jak i w mojej działalności pozakursowej. Najlepiej odzwierciedla to pewna sytuacja, kiedy poza kursem miałem sytuację, w której musiałem zastosować jedną z technik, której nas nauczył na wypadek utraty istotnej części wyposażenia. Przy pierwszej okazji podziękowałem za te wiedzę i potwierdziłem, że fantastycznie działa. Najpierw powiedział że jestem gość i będzie mnie szanował do końca kursu, ale po chwili zastanowienia szybko sprostował : „Nie no przesadziłem – będę cię szanował jeszcze przez trzy minuty, a potem znowu będziesz zwykłym kursantem”. To były najfajniejsze trzy minuty na tym kursie.

Instruktor Michał Zmarz, zawodowo ratownik medyczny, również pasjonat jaskiń. Na kursie był odpowiedzialny za zajęcia z pierwszej pomocy, które obejmowały zarówno część teoretyczną, jak i niezwykle cenne ćwiczenia praktyczne. Kopalnia wiedzy dotyczącej zagrożeń i sposobów niesienia pomocy poszkodowanym w jaskiniach i górach. Zawsze chętny do dzielenia się wiedzą i doświadczeniem. Michał prowadził również kursowe wyjścia jaskiniowe, na których zawsze panowała ciepła i serdeczna atmosfera. Jednak jego czujny wzrok wyłapywał każde najdrobniejsze niedociągnięcia, o których po akcji każdego informował.

Instruktor Filip Filar, niestrudzony eksplorator, obecnie Śnieżnej Studni. Jego nazwisko widnieje na wielu szkicach technicznych tatrzańskich jaskiń. Z przykrością muszę stwierdzić, że z Filipem mieliśmy tylko wykłady, tym razem nie udało się wybrać na wyjście jaskiniowe. To taki typ człowieka, przy którym wyraźnie odczuwa się obecność absolutu i ogromną pokorę wobec natury, której jest strażnikiem.

Jeżeli chodzi o kadrę dydaktyczną nie sposób pominąć jeszcze jednej osoby. Częścią każdego kursu jest wycieczka z pracownikiem TPN. Jan Krzeptowski-Sabała, pracownik Tatrzańskiego Parku Narodowego, ale również grotołaz, obecnie w stanie spoczynku. W czasie krótkiej wycieczki po Dolinie Kościeliskiej zainteresował i zaskoczył swoją wiedzą wszystkich, nawet Sławka. Z ogromną pasją opowiadał o przyrodzie i o ludziach. W końcu zrozumiałem ideę ochrony czynnej i ścisłej oraz nauczyłem się z daleka odróżnić świerka od sosny. Dowiedzieliśmy się o ewentualnych zagrożeniach dla nas ze strony fauny tatrzańskiej, ale przede wszystkim o tym, jak nie stanowić zagrożenia dla niej.

Kursanci

 Teresa Ligas

Nie, nie zamierzam Cię chłostać peselem. W czasie jednej z naszych pierwszych rozmów zapytałem: „Kobieto co Ty tutaj robisz ? Ja mam kryzys wieku a średniego, a Ty?”. Ze szczerym rozbawieniem odpowiedziała : „Ja też”.

Fenomenalna siła woli, dziewczyna dla której wszystko było nowe i pierwszy raz. Początki były trudne, ale nigdy się nie poddała i efekt jest zdumiewający. W czasie kursu natknęliśmy się na nietypowe komplikacje – Teresie trudno było pogodzić terminarz zajęć z wyjazdami na wesela!

Miałem przyjemność pod koniec kursu być z Teresą na weselu naszej kursowej koleżanki i wtedy odkryłem, że jest lwicą parkietu –  nowym wcieleniem Ginger Rogers. Teresa ma również wartość dodaną w postaci męża. Wszyscy kochają Bogusia! Pomimo tego że w kursie uczestniczył jako obserwator i uczestnik posiadów, to nie wyobrażam sobie tego kursu bez niego.

Iwonka Marusarz

Tytan pracy. W zasadzie to już się pogubiłem w tym ile ma etatów, dodatkowych zajęć, kursów zawodowych i pozazawodowych i co potrafi zrobić. W jednym nie pogubiłem się nigdy, zawsze można na nią liczyć.  To prawdziwy przyjaciel . U nas o takich mówi się – dziewczyna do tańca i do różańca. Ten kurs przydarzył się jej jakby przypadkiem, ale podeszła do niego z pełnym zaangażowaniem, pasją i miłością.

Ania Łukaszczyk

Ania w życiu wielokrotnie musiała pokazać, że ma silny góralski charakter. Jak sama mówi wręcz paskudny charakterek ( szczerze mówiąc, Ania określa go o wiele bardziej dosadnie i po góralsku). Pod otoczką twardej i silnej kobiety kryje się bardzo przyjazna i serdeczna osoba. Dla niej też wszystko było pierwszy raz. Ku zdumieniu jej samej, okazało się że posiada prawdziwy naturalny talent. Nigdy nie zapomnę naszej wspólnej eskapady za Zapałki, w jaskini Kasprowej Niżniej. Ania szła za mną. Kiedy usiadłem na ostatniej z porozpieranych żerdek odwróciłem się, żeby zobaczyć jak jej idzie. I w tej chwili zobaczyłem spiderwomen! Sposób w jaki poruszała się po jaskini przeczył prawom fizyki. Można to było podziwiać niczym spektakl. Ania jest w tej genialnej sytuacji, że jej mąż jest grotołazem i naszym klubowym kolegą. To ogromny plus, bo zawsze będzie miała kompana do wspólnych jaskiniowych wyjść. 

Kasia Jamróz

Jest trochę jak postać Kapitana Jamróza z książek Marcina Ciszewskiego. Przewodnik górski, międzynarodowy UIMLA, pilot wycieczek, instruktor turystyki górskiej. Były trudności w pogodzeniu pracy zawodowej z zajęciami kursowymi, do końca nie było pewne, czy praca nie przeszkodzi jej w podejściu do egzaminów końcowych. Po za oficjalnymi informacjami, które na jej temat można po prostu wygooglować, Kasia mam patent baristy terenowego. Może nie ortodoksyjna, ale jednak wegetarianka i moje ogromne wsparcie w krucjacie wegańskiej na Podhalu. Bardzo zależało jej na tym, żeby w podsumowaniu znalazła się informacja o kulinarnym charakterze tego kursu co z wielką przyjemnością i smakiem potwierdzam.

Maria Król

A pod koniec kursu już Maria Chorążewska. To ta słynna Marysia o której była mowa we wstępie.

Rzadko można powiedzieć o kimś, że jest chodzącą dobrocią, że ma serce na dłoni, że wszyscy ją kochają. Taka właśnie jest nasza Marysia. Zanim pandemiczne zawirowania wymusiły decyzję o zawieszeniu działalności porodówki w Zakopanem, Maria była tam położną. Trochę lat już mam, ale nigdy nie słyszałem żeby ktoś o swojej pracy opowiadał z taką pasja i zaangażowaniem. Marysiu, jeśli kiedyś w przyszłości będę oczekiwał potomka to chciałbym, żeby Twoja twarz była tą pierwszą twarzą, jaką zobaczy na świecie. Jako kursantka była najbardziej sumienna z nasz wszystkich, o czym zawsze świadczyły najlepsze wyniki na testach pisemnych. Wygrała również konkurs na najlepszą fotografię kursową.

Wielka Studnia, zdjęcie autorstwa Marii Ch.

Swoją pasję dzieli ze swoim mężem, naszym kolegą klubowym Mateuszem, zwanym Chorym.

Ponieważ Mati jest członkiem nieformalnej grupy Baciar Kompany, Marysia została pierwszą w grupie kobietą – baciarem. Brzmi jak oksymoron, ale to jest właśnie Podhale. Tu wszystko jest możliwe.

Poczucie humoru w skali od 1 do 10? 11! Na wyjściu kursowym zwróciła uwagę Mariance która, przetaczała się przez wiatrołomy,  jak pijany zając: „Maniu, pamiętaj że ja umiem szyć tylko krocze”.

Marianna Pinior

To bardzo barwna postać, ślązaczka, od kilku lat szukająca szczęścia właśnie tu, w stolicy Tatr. Pełna energii i zamiłowania do gór i wspinaczki.

Niestety kłopoty ze zdrowiem nie pozwoliły jej kontynuować kursu. Maniu bardzo nam Ciebie brakowało. Jesteś bezczelnie młoda i liczę na to, że wrócisz i dokończysz kurs w innym, lepszym dla Ciebie czasie.

Michał Różański

Bardziej znany jako Misiek, a dla wtajemniczonych „Kryste Panie! Wypiąłem się! Co mam zrobić!?”.

To jedna z tych nielicznych znanych mi osób, obok mojej życiowej partnerki, u których słowo jaskinia powoduje nienaturalne świecenie oczu i permanentnego banana na twarzy. Wszędzie go pełno. Jest odbiorcą największej liczby gróźb karalnych, jakie wypowiedziałem w swoim życiu. W trakcie pisania tego tekstu Misiu zakuwa do małej poprawki z testu pisemnego, więc nie omieszkam się przypomnieć, co zrobię z shuntem, jak się porządnie nie „naumi”… Misiu Ty wiesz co!

Michał Szpot

Człowiek spleciony z górami i jaskiniami poprzez rodzinną i zakopiańską historię i tradycję. Przewodnik tatrzański, absolwent Akademii Wychowania Fizycznego. Bardzo młody człowiek i nadzieja klubu. Posiada fantastyczne warunki fizyczne i psychiczne na przyszłego zdobywcę i eksploratora jaskiń. Cechuje się wysoką sprawnością i bardzo wysoką kulturą działania w grupie pod ziemią. Można z nim pójść na koniec świata i z powrotem.

Za sprawą Michała, w naszym kursowym slangu słowo „spotować (z ang. Spotting – termin (…) określający czyności mające na celu ochronnę przed nieszczęśliwym upadkiem wspinającego się partnera za pomocą rąk)[1]” na cześć naszego kolegi zostało zastąpione słowem „szpotować”.

Marcin Kalina

Najlepszy wspinacz na kursie, z przeszłością wyczynową. Wspinanie ścianek na powierzchni, w odróżnieniu od działań w jaskini, to zupełnie inna bajka. Na ściance mamy specjalne buciki, ekspresy, wytyczone drogi i suchą skałę. Pod ziemią wszystko jest na opak. Widzimy tyle, ile oświetli nam czołówka, na nogach mamy nieforemne kalosze (w gwarze góralskiej bacioki), a na sobie mokry kombinezon. Skała na którą należy się wspiąć, jest najczęściej mokra, ubłocona lub oblana mlekiem wapiennym. Ubezpieczenie wspinacza też ma nie wiele wspólnego z tym co na powierzchni. Pomimo tego wszystkiego widziałem Kalinę w akcji w Jaskini Czarnej, na trudnej ściance. Robił to z finezją i lekkością jakiej nie widuje się zbyt często u wspinaczy powierzchniowych. Niestety obowiązki zawodowe nie pozwoliły mu przystąpić do egzaminów końcowych. Wszyscy wierzymy, że nadrobi zaległości przy pierwszej możliwej okazji.

Jan Bystrzycki

Najmłodszy uczestnik, nasz kursowy maluszek z tą różnicą, że wyższy ode mnie przynajmniej o głowę. Niesamowicie pozytywna postać. Poczucie humoru Jaśka wykracza całkowicie poza jakąkolwiek skalę. Dla niego też wszystko było pierwszy raz. Zaczynał naukę od podstaw, ale z ogromnym zapałem i niezachwianą wiarą, że wszytko jest możliwe.

Poza tym, że zdał maturę i rozpoczął studia na Wydziale Amerykanistyki UJ, Jasiek jest muzykiem. Gra na skrzypcach, basie flakowym (cokolwiek to znaczy) oraz tańczy i śpiewa w kilku góralskich zespołach ludowych. Ogarniał z zapałem oprawę muzyczną wszystkich imprez klubowych i posiadów, a było co ogarniać. Nigdy nic nie było mu ciężko pomimo tego, że jedną nogą był w Krakowie na studiach, a drugą w domu Zakopanem. Jasiek jesteś wielki, nie tylko wzrostem!

Jest jeszcze jedna postać, której nie sposób pominąć nasza niedoszła koleżanka kursowa Aldona.

Sławek i Michał rozważają przyjęcie nowej kursantki

Zimą ST organizuje manewry gęsto obsadzone przez aktualnych kursantów. Polegają na transporcie pozoranta w noszach. Podczas manewrów, w których miał przyjemność uczestniczyć nasz kurs, w Kuźnicach, gdzie odbywała się zbiórka, omyłkowo podeszła do nas zadyszana kobieta i przepraszając za spóźnienie przywitała się ze wszystkimi. W końcu podeszła do Sławka… Resztę doskonale pokazuje stworzony na te okoliczność mem. Dodam tylko, że jak usłyszała że jesteśmy grotołazami i zapraszamy ja do jaskini w charakterze pozorantki, po prostu uciekła, a goniło ją nasze wołanie „Aldona, wracaj, będzie fajnie!”.

Manewry ratownicze w Jaskini Kasprowej Niżnej

Ja niżej podpisany.

Cóż ja, włóczęga , niespokojny duch.

Ciągle w drodze pomiędzy Bielskiem a Zakopanem. Tu odnalazłem pasję i przyjaciół.

Po tym jak postanowiłem zostać grotołazem straciłem większość starych znajomych –  boją się mnie
i moich opowieści. W moim byłym już KW informacja o kursie jaskiniowym wywołała zdziwienie: ” No co ty chcesz zostać szambonurkiem?”. Tak, chcę i to bardzo.

Epilog

Egzaminy w ST to nie przelewki, nie ma żadnej taryfy ulgowej.

Trzeba naprawadę udowodnić że się wie i potrafi. Tym razem egzaminatorem zewnętrznym był Marcin Pruc „Diabeł”. Jak Sławek nie miał do nas już cierpliwości to z lubością mówił: „Idź do Diabła”. I to była dobra informacja, bo to szalenie miły człowiek, który każdego potrafił uspokoić i wyciągnąć wymaganą wiedzę. Egzaminy praktyczne zaliczyli wszyscy,  jest kilka poprawek w teorii, ale na dniach wszystko będzie ogarnięte.

Nauczyłem się wspinać, robić wielowyciągi, zakładać stanowiska. Posługuję się szpejem jaskiniowym, rozumiem plan, przekrój i szkic techniczny jaskini. Potrafię samodzielnie zaplanować i zrealizować akcję jaskiniową. Sławku, z pamięci wyrecytuję pierwszych zdobywców dna Śnieżnej: Onyszkiewicz, Uchmański
i Zdzitowiecki. Wiem jak pomóc partnerowi w potrzebie.

Ale Wy, kursowi przyjaciele, nauczyliście mnie wszyscy znacznie więcej. Słowa partnerstwo, tolerancja, otwartość, przyjaźń, wsparcie, zyskały dla mnie zupełnie nowe znaczenie.

Za to wszystko serdecznie Wam dziękuję.

Paweł Chrobak ST Zakopane


[1] BHP wspinania – asekurancie bądź gotów i spotuj [w:] strona internetowa https://wspinanie.pl/2011/03/bhp-wspinania-asekurancie-badz-gotow-i-spotuj/ (dostęp: 05.07.2022 r.)

5 4 Głosy
Ocena artykułu
Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Wbudowane informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze