27 kwietnia oraz 8 maja odbyły się egzaminy na Kartę Taternika Jaskiniowego. To bardzo ważny moment, podsumowujący kurs, który choć trwał miesiące, minął w okamgnieniu.

A przecież jeszcze niedawno, staliśmy pod skałą na pierwszych zajęciach, wpatrzeni w dziwny, nieznany nam wcześniej sprzęt, o jeszcze dziwniejszych nazwach. Wpinanie liny w przyrządy, wymagało kilku powtórek, paru oddechów uważności oraz potwierdzenia od naszego jaskiniowego guru, że wszystko jest ok. Sprawdzaliśmy wszystko po 30 razy, zanim odważyliśmy się zawisnąć na linie, a zrywanie shunta wydawało się najtrudniejsza rzeczą na świecie.

Gdy my nieporadnie obchodziliśmy się ze sprzętem, nasz instruktor Sławek z gracją operował liną, przelatywał przez przepinki z lekkością baletnicy i z absolutnym spokojem pokazywał kolejne manewry. Patrzyliśmy w górę z zachwytem i każdy z nas w duchu myślał: „czy ja kiedykolwiek będę to ogarniać chociaż w połowie tak dobrze jak on?”. Najlepiej podsumował to Bartek, rzucając z pełną powagą: „Jak będę duży, to chcę zostać Sławkiem.”

Dziś? Jest już trochę lepiej – zajęcia w skałach i kursowe wyjścia jaskiniowe sporo nas nauczyły. Nie jesteśmy już tą samą nieporadną ekipą z pierwszych zajęć, ale wciąż sporo nauki przed nami.

Po egzaminie szczęśliwcy mogą już składać wnioski o Kartę Taternika Jaskiniowego i oficjalnie wkroczyć na ścieżkę jaskiniowych przygód – pełną błota, zimna, wilgoci i ciemności – dającą nam mnóstwo dziwnej satysfakcji. Dlaczego? Sami się zastanawiamy 🙂