Relacja z drugiego wyjścia kursowego jaskiniowego Partyzanckiej Grupy Heteniaka do Jaskini Pod Wantą. To jest ten moment na kursie, kiedy w fabule – zwanej dalej akcją występuje już dwóch kierowników – Kierownik Kursu (Dowódca) i Kierownik Akcji. Wyjście ma na celu rozpoznanie naszych umiejętności zdobytych podczas wszystkich manewrów na powierzchni (i znalezienie naszego miejsca w szeregu;)) i rozpoznanie wroga.
Wczesnym rankiem w niedzielę 12 września wszystko rozpoczęło się niewinnie niczym fabuła książki E. Hemingway – partyzancki pododdział weekendowy spotkał się u wylotu Doliny Małej Łąki. Potem były już tylko poważne zadania do wykonania. Po rozdzieleniu sprzętu przystąpił zwinnie (jeszcze) do akcji.
Pierwszym celem było jak najszybsze zajęcie i przejście umocnień w Żlebie Kobylarzowym – choćby po trupach! 😉 Wykonano – jest sukces a trupów brak! Teraz przyszedł czas na ostatni posiłek na powierzchni, bo dalej już łatwa trawiasta droga do otworu jaskini a „ tam się nie je!” (cyt. S. Heteniak). Rozkaz to rozkaz.
Upał dawał się we znaki, więc ubieraliśmy się w te wszystkie „jeleganckie” OP jedynki, czy dwójki dość leniwie – korzystaliśmy z ostatnich promieni słońca na powierzchni. Nigdy nie wiadomo jak się akcja potoczy… i kto wróci a kto nie. A my jeszcze autoratownictwa nie mieliśmy 😉
Niemniej przyszedł czas na pierwsze zadanie – na linię frontu poszła Marianna – świetnie wykonała poręczówkę trawersu, za co została pochwalona przez samego Pana Dowódcę.
Potem zjazd na pierwsze dno – i tutaj wchodzimy do pierwszej prawdziwej dziury – ciemno, głucho, zimno. Musieliśmy liczyć tylko na siebie. Z trudem czasem przypominaliśmy sobie kolejność wykonywanych manewrów sprzętowych. Jednak już po kolejnym zjeździe rozświetliły się nasze umysły, i to bez użycia czołówki! Do tego momentu zdobywaliśmy kolejne pozycje dość szybko.
Dotarliśmy do miejsca, którym „bije Dzwon” – spodziewaliśmy się, że to będzie najtrudniejszy moment tej akcji. Po założeniu przez Pawła stanowiska „V” przystąpiliśmy ostrożnie do wykonania zadania. Do pokonania mieliśmy 40 m zjazd wolny, bez kontaktu ze skałą. Musieliśmy uważać, żeby nie zrzucać na kolegów „granatów” czyli luźnych kamieni. Tutaj walczyliśmy z własnymi lękami i ograniczeniami. Udało się – wygraliśmy pierwszą z bitew. Nie zauważyliśmy nawet, jak szybko przeszliśmy koleje fragmenty jaskini i dotarliśmy do kolejnego – ostatniego (znanego) już dna – 151 m. Gdzie ten wróg? Dowódca wydał rozkaz do odwrotu.
Wszyscy byliśmy już dość mocno wyziębieni i chcieliśmy jak najszybciej przystąpić do akcji powrotu.
Wiedzieliśmy, że najcięższe jeszcze przed nami – kolejne spotkanie z Dzwonem (tym razem w górę) i deporęczowanie 150 m lin. Szło dość mozolnie, zmęczenie po 3h akcji było coraz większe, a ręce odmawiały współpracy ze sprzętem. Zdarzały się drobne potknięcia – techniczne.
Na powierzchnię ostatnia wyszłam ja – czyli Kierownik Akcji. Zarządziłam szybkie oczyszczenie miejsca akcji, klarowanie sprzętu i ewakuację. Całe wyjście zajęło nam 11h30min a akcja jaskiniowa 4h30 min. Mogło być gorzej 😉
Okazało się, że naszym największym wrogiem są nasze lęki. Walczmy więc z nimi na wszelkich możliwych frontach. Dziękuję wszystkim za pierwszą poważną akcję kursową. Jesteście wspaniali (a najwspanialszy Pan Kierownik jest).