28 maja 2023 Szczyrk,
Okolice Hali Skrzyczeńskiej.
Powiedzieć, że biegnę, to zdecydowanie za dużo, wszyscy energicznie marszujemy pod bardzo stromą górę. Przecinka pod kolejką linową, jakieś siedlisko, o którym zapomniał Bóg i nawet Diabeł nie mówi tam dobranoc, stromo, stromo, coraz stromiej… W piersiach rzężą resztki niedawno przebytego covidka, w nogach czuję pieczenie mięśni zwane „brakiem treningu”, może to i dobrze, że węch jeszcze nie wrócił?! Przede mną 1/3 stawki, reszta daleko z tyłu. Cholera, teoretycznie mógłbym być ojcem większości z nich. Co ja tutaj robię?!
Jakiś miesiąc wcześniej.
Dzwoni Krzysiek Dudziński, mój klubowy kolega. Po ostatnich wspólnych inicjatywach mogę powiedzieć, że to ktoś, od kogo odbiera się telefon o każdej porze dnia i nocy, a rozmowę powinno się zaczynać od „tak, zgadzam się”, a dopiero potem pytać, o co chodzi.
– Cześć Paweł, słuchaj, jest taka sprawa: masz może czas 28 maja? W Szczyrku są zawody Aerothlon, a mój biegacz nie może w tym terminie, nie przebiegłbyś się kawałek?
Pewnie w naszym klubie nie jest żadną tajemnicą, że Krzysiek zawodowo zajmuje się paralotniarstwem, ale być może nie wszyscy wiedzą, że w para-świecie to postać absolutnie legendarna. W końcówce lat dziewięćdziesiątych ja też przeżyłem swoją paralotniową przygodę. W szkole śp. Bronisława Korca, w której miałem przyjemność robić kurs, o Krzyśku mówiło się tylko z szacunkiem, a wręcz z namaszczeniem: Dudzinek to…, Dudzinek tamto… Wraz z niewielką grupą zapaleńców stworzyli ruch paralotniowy w Polsce od zera. Krzysiek jest nie tylko pilotem i instruktorem, ale również projektantem i wykonawcą paralotni, na których lata i szkoli, to bardzo solidne i bezpieczne konstrukcje. Osobiście poznałem go dopiero niedawno, w zupełnie nowym etapie mojego życia, podziemnego życia.
Na swoje szczęście zgodziłem się, nie bez wahania oczywiście, bo przecież teraz wszystko kręci się wokół otworu prowadzącego w głąb Ziemi i każdy wolny weekend to raczej kierunek: Zako.
Aerothlon – o co chodzi? To nowa na naszym podwórku formuła zawodów, składająca się z trzech etapów: bieg, lot paralotnią i jazda na rowerze, a wszystko to podane w górskiej scenerii, tym razem beskidzkiej. Zawody są rozgrywane w dwóch klasyfikacjach: indywidualnej i zespołowej. W tej pierwszej zawodnik jest biegaczem, pilotem i rowerzystą, a w drugiej poszczególne aktywności dzielą między siebie członkowie zespołu. Organizacją zarządza Paweł Faron i tu następna ciekawostka: to także żywa legenda – jedyny Polak, który ukończył słynne zawody Red Bull X-Alps.
Paweł – wielki szacun i chwała.
No dobra, ja właśnie biegnę, za chwilę poleci Krzysztof, a co z rowerzystą?
Ta sprawa komplikowała się cały czas. W końcu udało się Krzyśkowi kogoś dokooptować dzięki koneksjom i znajomościom w szeroko pojętym świecie.
Wiktor Joniec, nasz rowerzysta – obaj po raz pierwszy spotkaliśmy go w Szczyrku w dniu zawodów. Młody, uśmiechnięty, trochę bezczelnie zaniżył nam średnią wiekową, ale przyjechał i możemy startować. Na początek przemiła niespodzianka: Wiktor też jest grotołazem.
Trasa biegu jest wyjątkowo prosta – najkrótszą dowolną drogą na Małe Skrzyczne. Tutaj punkt kontrolny i już po prawie równym ile sił w nogach na Duże Skrzyczne, na wschodnie startowisko.
Dobiegam jako jedenasty, siedem minut po pierwszym zawodniku, wstyd jak cholera. Przed biegiem sam zakładałem, że powinno zająć to góra 45 minut, wyszło niestety 52. Moja meta to moment, kiedy Krzysiek może zabrać z depozytu swój sprzęt i rozpocząć przygotowania do lotu. Łapię nerwowo oddech i asystuję mu w sposób dopuszczalny przez regulamin. W tym roku organizator nie zdołał przygotować porządnej trasy dla paralotni z choćby jednym punktem zwrotnym, więc cała zabawa polega na jak najszybszym zlocie ze Skrzycznego do miejsca, gdzie rozpoczynał się bieg i gdzie w depozycie czekają rowery oraz nasz rowerzysta. Krzysztof gotowy do startu przechodzi na take-off, pomagam mu ułożyć skrzydło (oczywiście jego własnej produkcji), w ostatniej chwili łapię za telefon i nagrywam start. Wiosenna termika płata figla i po starcie znosi go w lewo, w kierunku wyrośniętych świerków. Podczas gdy Krzysiek trąca nogami czubek drzewa, za plecami słyszę komentarz:
– Widziałeś? Zahaczył o drzewo!
– No i co z tego… a wiesz, że to wielokrotny Mistrz Polski?
Odwracam się i od siebie dodaję:
– To taka tradycja, zawsze musi strącić kilka szyszek na szczęście!
Jeszcze chwilę obserwuję, jak Krzyśkowy statek powietrzny robi się coraz mniejszy i wracam. Organizator zapewnił mi darmowy zjazd kolejką i transport samochodem do punktu startu, ale przecież ja jestem grotołazem, nie będę woził tyłka, więc robię sobie na dokładkę bieg powrotny. Może nie jestem najszybszy, ale za to dziury uczyniły mnie bardzo wytrzymałym.
Zlot Krzyśka trwał kilka minut, kolejność utrwaliła się w czasie biegu, on mógł jedynie sprawnie wylądować, szybko się pozbierać i przekazać pałeczkę Wiktorowi. Dzięki swojemu doświadczeniu i wprawie udało mu się wyprzedzić ze dwie osoby. Teraz kolej na naszego ścigacza. Jego zadanie to jak najszybciej przejechać ze Szczyrku do Bielska-Białej, oczywiście przez góry.
Gdy ja zbiegałem, Maria obserwowała wyścig przed ekranem komputera. Dzięki trackerom mogła na bieżąco śledzić postępy zawodników i informować mnie o wyniku. „Jest już siódmy, za chwilę będzie szósty, teraz już chyba nie będzie tak lekko, bo następnych trzech zawodników jest daleko na przodzie”. Za trzy minuty dostaję wiadomość: „Nie uwierzysz, jest już trzeci!!!”, a za następne kilka minut: „Drugi” , „wow połyka pierwszegoooooo!!!!”. Moja Maria to typowy grotołaz: zdystansowana, wyciszona, zrównoważona, ale podczas jazdy Wiktora odpaliła się jak zagorzały kibic kolarstwa górskiego.
Wiktor jesteś wielki, zrobiłeś nam wynik i dostarczyłeś emocji!
Odbieramy go z mety w Bielskim Bobosirze. Zadowolony, uśmiechnięty, wygląda jakby właśnie zakończył rozgrzewkę… Wracamy do Szczyrku, trzeba poczekać, aż wszyscy zjadą z trasy, a organizator przygotuje klasyfikację.
W klasyfikacji zespołowej jako groto-drużyna zajmujemy pierwsze miejsce!
To była fantastyczna przygoda i wyborne towarzystwo.
Wiktor, jesteś zawsze mile widziany w Speleoklubie Tatrzańskim, mam nadzieję, że niedługo uda się wybrać wspólnie na jakieś dno.
I jeszcze jedna ciekawostka, tym razem historyczna. Dokładnie 30 lat temu w Szczyrku zostały rozegrane pierwsze w historii Paralotniowe Mistrzostwa Polski. Zgadnijcie, kto wtedy stanął na najwyższym stopniu podium pilotując Notosa z Air-Sport ??
PS: Przy okazji zawodów odwiedziliśmy naszego wspólnego przyjaciela Bronka Korca. Z miejsca, w którym spoczywa, widać jego ulubiony kawałek nieba, który majestatycznie przemierza na swoim glajcie. Przyjacielu, nauczyłeś mnie latać…
Paweł Chrobak ST